Najnowsze

warzywna tempura wg chińskiego mistrza

tempura-małe

Dobrzy Ludzie!

Od miesiąca z hakiem jestem w Brazylii. U Wu. Mama Wu ma restaurację, na powierzchni której Wu ma wydzielony swój kawałek na sushi. Spędzam tu codziennie długie godziny. Przyjeżdżamy przed 7 rano, a nierzadko zdarza się zostać do 7 wieczorem. Rolujemy sushi, lepimy pierogi, oprawiamy, porcjujemy i kroimy ogromne łososie i tuńczyki, a ja dodatkowo nabywam szlifów pomagając w kuchni i podpatrując profesjonalistów.

Czasem, gdy jest chwila przerwy, biegam z aparatem i fotografuję, lub siadam do komputera i staram się usilnie pchnąć na przód prace nad mą książką. Tu, chociaż w Brazylii, to jestem praktycznie u źródła. Mam pod ręką mamę Wu i chińskiego mistrza, którzy weryfikują wszystko, co przygotowuję. Sprawdzają smak i pomagają opracować najbardziej autentyczne przepisy. A przy okazji uczą mnie chińsko-portugalskiego 😛

Restauracja specjalizuje się w daniach kuchni chińskiej i tajwańskiej (co nie dziwne 😛 ), ale też oferuje dania typowo brazylijskie. Oni nazywają to „restauracją”, ale my raczej powiedzielibyśmy, że to bar z samoobsługą. Na środku sali stoi wielki podgrzewany stół, na którym w metalowych pojemnikach, lądują dziesiątki różnych dań. Jedną część stołu (ochładzana, zamiast podgrzewana) zajmują świeże warzywa i owoce, które co rano obiera, kroi i przygotowuje mama Wu. Teraz, kiedy właśnie piszę, z komputerem podłączonym koło kasy, znajdującej się tuż przy wejściu do restauracji, widzę ją na drugim końcu wymachującą tasakiem 😉

Podgrzewana część stołu, to istna uczta. Codziennie inna. Z orientalnych specjalności, często pojawia się wołowina i kurczak z warzywami, duszone w tych przepysznych, zawiesistych, aromatycznych sosach. Żeberka wołowe, krewetki w przeróżnych ciastach, banany w karmelu, ryż smażony z jajkiem i moje ukochane spring rollsy z guawą, cebulą i serem, z głębokiego tłuszczu. Tak chrupiące, że już nie mogę się doczekać, kiedy wrzucą je do pojemnika, jeszcze skwierczące, a ja pobiegnę i uraczę się pierwszym, zanim jeszcze drzwi do restauracji zostaną otwarte i zaczną pojawiać się pierwsi klienci. Niestety, jeszcze muszę czekać prawie dwie jak węgorz długie godziny 😉

Oprócz spring rollsów, kocham jeszcze warzywną tempurę, którą co najmniej raz w tygodniu przygotowuje chiński mistrz. Jak tylko mogę, przypatruję się mistrzowi i notuję, co się da. Ta powyżej, to mieszanka wszystkiego, co najlepsze, zatopiona w tak chrupiącym cieście, że to wręcz hipnotyzujące. Postanowiłam więc sfotografować to dobro dla TaoTao (dałam mistrzowi przywiezione z Polski grzyby mun, żeby dodał do swojej standardowej mieszanki warzyw 😛 ), więc po przepis zapraszam na ich fejsbuczkowy profil!

racuchy cukiniowe

LRM_EXPORT_20180216_103904Jestem nadal w Buenos Aires. Byłoby bosko, gdyby nie to, że bankomat łakomczuch zjadł mi kartę i raz, że muszę czekać do jutra modląc się, żeby obsługa banku ją wydobyła z czeluści żarłoka, a dwa – muszę jeść soczewicę z brokułem i cebulą zamiast kosztować specjałów kuchni argentyńskiej :p Taka sprawa :p No cóż, jeśli odzyskam ten magiczny kawałek plastiku, jutro Buenos jest moje! :p

A tymczasem przedstawiam cukiniowe racuchy, które zrobiłam dla marki TaoTao i kwiaty cukinii, z którymi wreszcie miałam styczność pierwszy raz dzięki kochanym znajomym i ich mamie, która je wychodowała we własnym podkarpackim ogrodzie! 😀

LRM_EXPORT_20180218_125523

wegański burger

LRM_EXPORT_20180208_152228

Jestem znów w Ameryce Południowej. Kocham ten kontynent. Jak to mówią – Ameryka Południowa to stan umysłu 😉 Teraz piszę z obskurnego hostelu w Buenos Aires, ale za to oglądam z okna piękne, skąpane w słońcu centrum miasta i jem bagietkę z dulce de leche. Ale to nie przeszkadza podzielić się pysznym wegańskim burgierem z pieczarką, który przygotowałam dla marki TaoTao 🙂 Zapraszam po przepis na ich fejsbukowy profil!

racuszki ze szpinakiem

1312-2017-011675960398591264-01

Człowiek jak zwykle na diecie (tym razem niskowęglowodanowej, może to wreszcie to i będzie for life!), a tu święta za pasem i chciałoby się spróbować tego i owego. Ja, znany na całą rodzinę kucharz, do obowiązków którego należy przygotowywanie wszystkich wigilijnych potraw, zdaje się, że albo będę cierpiętnikiem, albo sama się obłożę dyspensą. Tak na dobrą sprawę, jak się zastanowię, to wszystko mogę odpuścić, jeśli pozwolą mi zjeść wszystkie uszka i wypić cały barszcz 😀

Dziś natomiast coś co nie kłóci się z dietą i jest bardzo, bardzo pyszne!

racuszki ze szpinakiem 

500 g liści szpinaku

1 łyżka oleju kokosowego

2 ząbki czosnku

2 łyżki jogurtu greckiego

2 jajka

Sól himalajska, pieprz, gałka muszkatołowa

Roztapiamy połowę tłuszczu na patelni, wrzucamy przeciśnięty przez praskę czosnek i szpinak. Gotujemy aż liście stracą objętość. Studzimy.

Jajka roztrzepujemy z przyprawami, dodajemy jogurt i szpinak. Można dodać nieco proszku do pieczenia, wtedy racuszki będą bardziej puszyste. Dokładnie mieszamy.

Roztapiamy na patelni resztę tłuszczu i smażymy małe placuszki z dwóch stron na rumiano.

niu rou mian – rosół wołowy z makaronem (牛肉麵)

Ta zupa, to jest istny killer! Zwłaszcza pośród, delikatnie ujmując, niespecjalnej aury, która spowiła ostatnio Kraków. Jest tak dobra, że ma się ochotę niczego innego już nie jeść, tylko ją na wszystkie posiłki 😀 Zawiera pieprz syczuański i skórkę z mandarynki, które czynią ją absolutnie wyjątkową. Do tego te wszystkie pyszne dodatki, warzywa, smażona skóra z kurczaka (!), domowe kiełki i makaron ryżowy… Serio, 10-litrowy gar, to za mało 😛

Przyznaję bez bicia, że znów gotował głównie Wu, a głównie ja konsumowałam 😀 A po przepis zapraszam na fanpejdż TaoTao!

run bing – tajwańskie burrito (潤餅)

Muszę przyznać, że w większości gotował tym razem Wu. On pamięta ten smak jeszcze z Tajwanu, więc kimże bym była, żeby mu przeszkadzać? 😉 Po przepis zapraszam na profil facebookowy TaoTao, dla której to marki przygotowywaliśmy (my… mhm 😉 ) to burrito. Jest zaskakująco pyszne, a dodatek swego rodzaju jajecznicy i masła orzechowego daje niesamowity efekt. Zasmakowało mi to danie na tyle, że postanowiłam je powtórzyć i zrobić zdjęcia również do książki 🙂

hua jiao bing – tajwańskie bułeczki pieprzowe (胡椒餅)

Tegoroczna jesień wzięła mnie z zaskoczenia. Wziąwszy pod uwagę mój powolny tryb życia, trudno mówić o ferworze wyzwań, ale mimo wszystko, jak na moje standardy tak ostatnio się czuję. Nabyliśmy z Wu vana, czym już się chwaliłam, a w związku z niewładaniem przez Wu naszym ojczystym językiem, wszelkie formalności spadły na mnie. A ja mam do tego dwie lewe ręce, żeby nie powiedzieć nogi (zamiast rąk…) No to zwlekam się co rano i załatwiam ile fabryka dała. A to mechanik mi opowiada, że trzeba wymienić sworzeń, a to wdaję się w dyskusję o uszczelkach z panem z geometrii kół, przybijanie i odkręcanie tablic rejestracyjnych (jak również zdrapywanie pazurami tej rejestracyjnej naklejki na szybę) – to dla mnie chleb powszedni. Nie mówiąc o tym, że goniłam dodatkowo jak z piórem po urzędach, celem zalegalizowania pobytu Wu w Polsce jeszcze na trzy miesiące, bo działamy i trudno nam przestać 😉 Com się więc wysiedziała w biurowcach, to moje. No to gdzieś trzeba zadzwonić? Jakieś pismo wystosować? Gorąco polecam swoje usługi w razie powyższych 😀 Jak pomyślę co przyjdzie mi jeszcze wyczyniać, kiedy rozpoczniemy przeróbkę naszego wozu, żeby był zdatny sprzedawać jedzenie, to włos jeży mi się na głowie 😀 Tak bardzo chciałbym, żeby już wszystko było gotowe, żeby zotała tylko najprzyjemniejsza praca nad logo i identyfikacją wizualną, ale koncepcje ciągle się zmieniają, co i rusz świtają w głowie nowe rozwiązania. I chociaż mamy ciągle tyle do przemyślenia, nie ustajemy w kuchni! Gotujemy, testujemy, szperamy za przepisami i składnikami i próbujemy kontynuować pracę nad naszą książką. Mama Wu przywiozła z Tajwanu kolejną książkę kucharską, więc nie wiem, czy kiedyś ukończymy nasze „dzieło”, bo dania do przeeksperymentowania mnożą się w postępie geometrycznym 😀

Jeden z przepisów, który z pewnością znajdzie miejsce w książce (a może i w foodvanie), miałam przyjemność przedstawić czytelnikom rossmannowego miesięcznika Skarb. Są to rozgrzewające pieprzowe bułeczki, idealne na jesień i to nie tylko dla fanów ostrego, bo wbrew nazwie wcale nie są ostre – różne rodzaje pieprzu nadają jedynie wyjątkowego aromatu. W przepisie podstawowym używa się pieprzu czarnego i białego, ale bardzo popularny jest również dodatek pieprzu syczuańskiego, który, jeśli macie, dodajcie koniecznie, bo uczucie lekkiego mrowienia i znieczulenia języka jest nie do podrobienia :

Po szczegóły zapraszam do drukowanej lub internetowej wersji magazynu Skarb 🙂

http://www.rossmann.pl/skarb/e-wydanie,102017#

cukiniowe spaghetti à la aglio olio e peperoncino

Dziś przedstawiam prawdziwe niebo w gębie, a na dobitkę stosunkowo niskokaloryczne i zdrowe! „Makaron” z cukinii, to ostatnimi witariańskimi czasy mój chleb powszedni. Daje dość sporo możliwości, a przygotowuje się w błysku ciupagi. Możemy uderzyć tradycyjnie, we włoską albo azjatycką nutę, możemy dodać taki makaron do zupy, może to też być baza sałatki. Z każdym sosem wejdzie dobrze, trzeba pamiętać tylko, że brak glutenu sprawia, że sosy niechętnie przylegają do cukinii, dlatego im gęstsze, tym lepsze.

Mój sos do gęstych nie należał 😉 Ale cukinia przeszła idealnie smakiem czosnku i efekt był jeszcze pyszniejszy niż zakładałam!

Mój zdrowotny makaron przygotowałam dla marki TaoTao, więc zapraszam po przepis na ich fanpejdż 🙂

avocado nice cream

Lody, to mój ulubiony deser i mój ulubiony (oprócz arbuza ❤ ) letni orzeźwiacz. Najśmieszniejsze jest tylko to, że głównie to, potrafię godzinami gadać, jakich to smaków nie nabiorę do wafla i ilu to gałek nie zjem przy następnej okazji. A gdy okazja nadchodzi, nagle się wymiksowuję, bo natrętne myśli zaczynają atakować, że to cukier, że kalorie, że jak już zacznę, to nie przestanę… I tak kończę, opowiadając wokół, że następnym razem, to już serio zamówię i zjem i nawet nie będę kwękać, że w sumie to głupio zrobiłam, że się ożarłam.

Na szczęście, jakiś dobry człowiek odkrył lody z zamrożonego banana (geniusz jaki!) i znajomi nie muszą już przewracać oczami i wysłuchiwać o moich lodowych marzeniach. Teraz lody bananowe jem, kiedy tylko mam ochotę, a cieszą mnie tym bardziej, że mogę je zrobić sama i za każdym razem zmieszać z czymś innym. Tym razem podwójnie kremowe, bo i banan i awokado. I można jeść na zdrowie 🙂

avocado nice cream

1 dojrzałe awokado
2 dojrzałe banany
1 łyżka miodu (lub do smaku)
1 łyżka wiórków kokosowych
ziarenka z jednej laski wanilii
2 łyżki soku z limonki

Wszystkie składniki zblendowałam na gładką masę. Przełożyłam do plastikowego pojemnika i zamroziłam.

Najlepiej wyjąć lody z zamrażalnika 15 minut przed podaniem – są wtedy ultrakremowe i łatwo dają się nakładać.

witariańskie spaghetti bolognese

Dziś na blogu przedstawiam Wu. Znaczy, już o nim pisałam wiele razy, ale teraz prezentuję również jego facjatę 😀 Wu urodził się na Tajwanie, ale prawie całe życie spędził na południu Brazylii. Wu mnie odwiedza, gotuje ze mną, pozuje do zdjęć i zmusza mnie (chociaż on uważa, że tylko zachęca… tia…) do różnych diet. Obecnie nadal ciągniemy na witariańskiej, chociaż mnie dościgła świnka (sic!) i wszystko, co do gryzienia było dla mnie wyzwaniem nie do pokonania. Przez dwa dni jadłam więc jajka na miękko, ale potem myśl witariańska wzięła górę i przerzuciłam się na swego rodzaju smoothie z kefiru, banana i rycersko zdobytych przez Gregora truskawek. Dziś byłam w stanie otworzyć na tyle moją opuchniętą japę, że przełknęłam łyżkę masła orzechowego 😀 Cieszmy się z małych rzeczy! 😛

Teraz, zdjęta słabością, snuję rozważania, jak to cudownie będzie znów mieć normalny owal twarzy, jak miło będzie rozpoznać swoje odbicie w lustrze, już nie mówiąc o położeniu makijażu i wyglądaniu podobnie do ludzi! Ale hola, hola! Na to se jeszcze poczekam 😉

Jutro skoro świt, przyjdzie mi się i tak pokazać światu (ale dołożę wszelkich starań, by jak największa powierzchnia mojego szkaradnego oblicza pozostała w ukryciu), gdyż prawdopodobnie dobijemy targu i razem z Wu nabędziemy drogą kupna van, którym najpierw gdzieś się przejedziemy, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, z czasem przepoczwarzy się w food van! Yaaaaay! 😀 No ale na razie wracam na ziemię i pragnę podzielić się przepisem, który wydarłam z czeluści internetów, ale znów nie pamiętam skąd dokładnie. Tak, czy siak, sądzę, że spaghetti z cukinii jest dobrze znane wszystkim fanom diety raw. Ja sama, jeszcze na niej nie będąc, robiłam nieraz różne wariacje, bo to jest po prostu dobre i strasznie ładne. Tym razem uderzyłam prosto w klasykę!

witariańskie spaghetti bolognese

2 cukinie
80 g orzechów nerkowca namoczonych przez noc
20 pomidorków koktajlowych
1 łyżeczka miodu
1 łyżeczka sosu worcester
1/2 pęczka bazylii
2 łyżki oliwy z oliwek
2 łyżki płatków drożdżowych
sól i czarny pieprz
kilka gałązek oregano

Cukinię przerobiłam na spaghetti używając ząbkowanej obieraczki. Można też użyć spiralizatora/temperówki do warzyw, lub zwykłej obieraczki, za pomocą której uzyskamy kształt tagliatelle.

Odcedzone nerkowce wrzuciłam do kielicha blendera, dodałam bazylię, pomidorki, oliwę, miód, sos worcester oraz przyprawy. Zblendowałam na gładki krem.

Zalałam sosem cukinię i dokładnie wymieszałam. Spaghetti podałam posypane płatkami drożdżowymi oraz gałązkami oregano i skropione lekko oliwą.