Archive for Marzec, 2012

tarta ze szpinakiem i inną zieleniną

Nie mogę tego dłużej ukrywać, ani z tym walczyć – jestem szpinakowym freakiem i nic tego nie zmieni;) Ostatnio jest u mnie w nieustannym użyciu, a dzisiejsza tarta, to jeszcze nie koniec! Trudno się oprzeć ślicznym zielonym listkom, które w dodatku są takie smaczne! Ale skoro nastał czas na zieleninę, do szpinaku dołączyły inne wiosenne wiechcie;) I trochę piętrzących się w lodówie resztek, których naturalnie nie lubię marnować. W takiej chwili improwizowana tarta jest świetnym rozwiązaniem i wybawieniem dla produktów, na które wcześniej nie było pomysłu.

 tarta z zieleniną

ciasto

100 g mąki pszennej
100 g mąki żytniej pełnoziarnistej
1 jajko
75 g masła
1 łyżka kwaśnej śmietany
szczypta soli

nadzienie

1 mały por
50 g liści szpinaku
50 g liści rukoli
pęczek koperku
2 (lub więcej;)) ząbki czosnku
100 g tuńczyka (ja lubię w oleju roślinnym:))
100 g wyraźnego sera (u mnie twarożek ołomuniecki)
200 g kwaśnej śmietany
2 jajka
1 łyżeczka oliwy
sól & pieprz

Przygotowując ciasto dodałam do obu mąk miękkie masło, jajko, łyżkę śmietany, szczyptę soli i razem zagniotłam. Odstawiłam na 30 minut do lodówki, by stężało.

Por pokroiłam w krążki, podsmażyłam na niewielkiej ilości oliwy. Dorzuciłam szpinak oraz rukolę i razem dusiłam, ale tak, by liście nie zwiędły do reszty;).

Schłodzone ciasto rozwałkowałam i wyłożyłam nim natłuszczoną uprzednio tortownicę, zaginając również nieco ciasta na brzegi. Ciasto podpiekłam w rozgrzanym do 180°C aż się zrumieniło i lekko stwardniało.

Na ciasto wyłożyłam kawałki tuńczyka odsączone z zalewy/oleju, następnie rozłożyłam ‚warstwę zieloną’, a całość równomiernie zalałam mieszaniną rozmąconego jajka, śmietany, przeciśniętego przez praskę czosnku oraz przypraw. Na wierzchu położyłam porwany koperek oraz kawałki serka ołomunieckiego.

Piekłam ponownie, w temperaturze 180°C przez około 25 minut (aż wierzch się ściął i zezłocił, a nawet lekko zbrązowiał). Należy sprawdzić, czy ciasto faktycznie się upiekło, gdyż farsz jest nieco wilgotny, co może powodować powstanie zakalca.

Reklama

panierowane pieczarki z rukolą i sosem czosnkowym

Po wyjątkowo znojnym weekendzie, który miał jednak parę miłych aspektów (np. zjedzenie smaženego sýra i obskoczenie paru spotkań towarzyskich – chociaż pewnie powinnam zastosować odwrotną kolejność:)) , musiałam dla tzw. odreagowania zaserwować sobie coś pysznego, kojącego i, jak na mnie przystało, prostego.

O pieczarkach nie pisałam nigdy zbyt wiele, a jednak trzeba im oddać, co się należy. Często zastępują mi grzyby leśne, które uwielbiam, cudownie współgrają z kaszą i cebulą, potrafią się przeistoczyć w wyborny sos, a czasami nawet stają się punktem kulminacyjnym potrawy – tak, jak dziś.

panierowane pieczarki

20 kapeluszy pieczarek
1 jajko
bułka tarta
2 łyżki tartego parmezanu
sól & pieprz, słodka papryka
olej do smażenia

Wyszorowane kapelusze obtoczyłam w rozmąconym jajku, a następnie w bułce tartej połączonej z tartym parmezanem, solą, pieprzem i słodką papryką. Obie czynności powtórzyłam.

Smażyłam kapelusze po parę minut z obu stron w dość głębokim, dobrze rozgrzanym oleju na złoty kolor.

Kapelusze odsączyłam z nadmiaru tłuszczu na papierowym ręczniku. Podałam z rukolą, świeżą bagietką oraz sosem jogurtowo-czosnkowym.


kulebiak z łososiem i szpinakiem

Taki kulebiak często pojawia się na naszym stole. Głównie dlatego, że jest dość elegancki (chociaż może nie wygląda;)), a równocześnie niezwykle łatwy w przygotowaniu. Cieszy się popularnością nawet wśród szpinakowych antagonistów, gdyż to warzywo nie gra tutaj pierwszych skrzypiec, a jest raczej delikatnym, nieprzytłaczającym tłem dla wyrazistego smaku łososia. Przepis znalazła lata temu Mateńka w jakimś kobiecym piśmie i (nie jest to odosobniony przypadek) zadomowił się u nas bardzo szybko. Najlepszy jest świeży, prosto z piekarnika, jeszcze ciepły, ale kosztem niewygodnego porcjowania i rozsypywania się wokół ciasta francuskiego. Wyśmienity również na zimno z łyżką kwaśnej śmietany.

kulebiak z łososiem i szpinakiem

opakowanie ciasta francuskiego
100 g wędzonego łososia
100 g świeżego łososia uprzednio upieczonego z przyprawami
(może być po prostu 200 g łososia wędzonego)
100 g listków szpinaku
1 jajko
sól morska gruboziarnista
czarnuszka

Na płacie ciasta francuskiego rozłożyłam równomiernie płaty wędzonego łososia oraz kawałki łososia pieczonego, następnie położyłam suto i również równomiernie liście szpinaku. Ciasto ciasno zrolowałam, zwracając szczególną uwagę na końce – mocno je zlepiłam, by kulebiak zachował kształt . Wierzch posmarowałam rozmąconym jajkiem, posypałam grubą solą i czarnuszką.

Piekłam przez około 25-30 minut w piekarniku rozgrzanym do 200°C.


karpatka

Karpatka była na imieniny Gregora i Oćca. Prawdziwa, z maślano-budyniową masą:) Chwalę się nią nie bez powodu. Dotąd bałam się karpatki jak diabeł święconej wody. A konkretnie, to obawiałam się tego specyficznie fałdującego się ciasta. Nie wierzyłam, że w jakiś cudowny sposób uda mi się wpłynąć na piętrzące się wybrzuszenia, dlatego posiłkowałam się półproduktem z pudełka, któremu swoją drogą nie mam nic do zarzucenia:) Jednak przyszedł ten dzień, kiedy nabrałam animuszu, a imieniny, czyli jakby nie patrzeć, świetna okazja (że ciasto się nie zmarnuje i zostanie skonsumowane przez miłych Gości;)) tylko zaostrzyły mój zapał. No i mam:) Pierwsze koty za płoty. Masa wyszła mi, nie wiedzieć czemu, nieco za rzadka, ale nie będę przywiązywać wagi do takich drobnostek, tylko wyciągnę wnioski na przyszłość:)

Przepisem poratowały mnie niezawodne Domowe wypieki.

karpatka

ciasto

1 szklanka wody
150g margaryny (lub oleju)
1 szklanka mąki pszennej
5 jajek
szczypta soli
szczypta proszku do pieczenia

masa

3 szklanki mleka
200g masła
pół szklanki cukru
2 łyżeczki cukru wanilinowego
4  łyżki mąki pszennej
4 łyżki mąki ziemniaczanej
2 żółtka

Wodę zagotowałam z tłuszczem. Stale mieszając dodałam mąkę i gotowałam ok. 2 minuty, aż ciasto stało się zbite i odchodziło od naczynia. Ciasto zostawiłam do przestygnięcia. Do lekko ciepłego dodałam mąkę, proszek do pieczenia i miksując wlewałam po jednym jajku. Ciasto rozłożyłam płasko na posmarowanej tłuszczem i posypanej mąką dużej blasze (można oczywiście na dwóch mniejszych). Piekłam je przez 30 minut w piekarniku rozgrzanym do temperatury 180°C (opcja grzania góra-dół). Po upieczeniu i ostygnięciu przekroiłam ciasto na dwie równe części.

Przygotowując masę zagotowałam dwie szklanki mleka z cukrem. Pozostałe mleko wymieszałam z żółtkami, cukrem wanilinowym oraz mąkami. Taką miksturę dodałam do gorącego mleka i ciągle mieszając gotowałam ok. minutę do zgęstnienia masy. Kiedy masa ostygła, ‚wmiksowałam’ do niej miękkie masło.

Jedną część ciasta posmarowałam grubo masą, a następnie przykryłam drugą częścią ciasta. Wierzch posypałam cukrem pudrem.


ciacho… już niebawem:)

Słodycze, to raczej u mnie rzadkość, ale czasami i mnie się zdarza. Klasyczne, imieninowe ciasto – karpatka.


ziemniaczana kiszka, łosoś i szpinak

Ten obiad nie kosztował mnie wiele zachodu. Główną robotę wykonała ziemniaczana kiszka prosto z krakowskiej pracowni garmażeryjnej Pigi. Przyznam, że pierwszy raz z ową kichą miałam do czynienia, ale z pewnością nie ostatni. Matula zaopatrzyła mnie w dwa snadne kawałki, które do złudzenia przypominały pęta kiełbasy, jednak otoczka (jakoś nie mogę w tym kontekście słowa ‚jelito’…) wypełniona była gładko zgniecionymi i aromatycznie przyprawionymi ziemniakami z dodatkiem skwarków. Rzecz dość zaskakująca, jednak po pokrojeniu na plastry i obsmażeniu wprost wyborna!

Przyrumieniona kicha pasowała świetnie do pieczonego z solą, czerwonym pieprzem i trawą cytrynową dzwonka łososia i garści świeżego szpinaku.


serowy przysmak na św. Patryka

Ser z dodatkiem irlandzkiej whiskey – jak ulał na św. Patryka:)  Bardzo lubię to wesołe święto i chętnie je obchodzę siedząc w barze przy piwie. Świętujemy dodatkowo, bo to również imieniny mego Oćca. Zaczynamy już dziś, a skończyć zamierzamy w niedzielny wieczór. Całe trzydniowe przedsięwzięcie będzie wymagało nieco (kulinarnych) przygotowań, ale lubię to. Lubię ten rozgardiasz towarzyszący gotowaniu i pieczeniu przysłowiowych stu rzeczy naraz. A potem wszystko wjedzie na stół i będzie można oddać się rozmowom i delektowaniu się przysmakami.

A zanim to nastąpi, uraczę  się przekąską, o której przypomniał mi wpis Onionchoco. O roztopionym serze na tym blogu powiedziano już chyba wszystko, jednak temat nadal nie jest wyczerpany. Ser pleśniowy, feta i marynowana dynia wymieszane razem może (a nawet na pewno) nie wyglądają apetycznie, ale ręczę, że zajadałam, aż mi się uszy trzęsły! Dla podkręcenia smaku jeszcze troszkę suszonego chili i ‚czegoś mocniejszego’, bo to w końcu śwętoPatrykowe:)

serowy przysmak
(proporcje dowolne)

rokpol lub gorgonzola

feta

 śmietankowy (lub ziołowy) serek topiony

marynowana dynia w kawałkach

szalotka

czosnek (wiadomo;))

chlust whiskey lub wiśniówki

odrobina mąki ziemniaczanej

odrobina oliwy

pieprz, chilli, suszona natka pietruszki

dodatkowo: gruszkowa pulpa, pieczywo

Na rozgrzanej oliwie poddusiłam poszatkowaną szalotkę i przeciśnięty przez praskę czosnek. Dodałam pokruszony rokpol i fetę oraz serek topiony. Whiskey zmieszałam z odrobiną mąki ziemniaczanej i połączyłam z roztapiającymi się serami i zagotowałam, by faza płynna połączyła się ze stałą. Dodałam odcedzone marynowane kawałki dyni, doprawiłam i podałam z tartą oraz pulpą gruszkową.


spaghetti aglio, olio e peperoncino – klasyka

Weekend za mną. Uszłam, ale to było raptem preludium do marcowych wyzwań. Szczęście, że część z nich wiąże się z przygotowywaniem jadła imprezowego, a takie obowiązki są mi miłe. Po głowie kołacze mi się kulebiak z ciasta francuskiego z łososiem i szpinakiem podawany z kwaśną śmietaną, ciasto czekoladowe, lub puszysta karpatka. Mama pewnie też zaskoczy nas jakimiś pysznościami i pięknym stołem – jeśli chodzi o przystrajanie stołu, Mama pozostaje dla mnie niedoścignionym wzorem:)

Kraków ciągle spowity mgłą i tylko wiatry hulają po mokrych ulicach. Nie chce się nawet wychodzić z domu. Trzeba znów przejrzeć zapasy, albo uraczyć się klasyką. Czymś, co kocham od dziecka. Parę najprostszych składników, a ja szaleję z radości:)

spaghetti aglio, olio e peperoncino

500 g makaronu spaghetti (o dowolnej grubości, jak kto lubi:))

główka (albo więcej;)) czosnku

parę łyżek oliwy z oliwek (u mnie aromatyzowana rozmarynem i jałowcem)

papryczki peperoncino (albo inne ostre)

sól, świeżo zmielony kolorowy pieprz, suszona natka pietruszki

Makaron ugotowałam al dente w dużej ilości dobrze osolonej wody.

Obrany czosnek drobno posiekałam, papryczki pokroiłam na kawałki. Rozgrzałam oliwę, dodałam czosnek, papryczki i przyprawy, poddusiłam, alby oliwa przejęła aromaty. ‚Sosem’ polałam makaron, wierzch posypałam suszoną natką pietruszki.


wielowarzywna zupa-krem

Przede mną bardzo aktywny weekend. Za oknami znowu szaro. To nie zachęca mnie do wychodzenia z domu, a raczej do zagrzebania się pod koc i przeczekania do wiosny. Ale cóż, trzeba robić to, co do człowieka należy. Wczoraj w nocy upiekłam czekoladowe babeczki i ugotowałam gęstą zupę – to musi mi wystarczyć za energię do zmierzenia się z tym weekendem;) Na osłodę dostałam dosłownie przed chwilą cudną i zgrzebną ludową torbę hand-made autorstwa ciotki Renki. Załaduję do niej wszystkie potrzebne rzeczy (i muffinki), i pójdę w tę niepogodę robić to, co muszę.

wielowarzywna zupa-krem

750 ml bulionu warzywnego

3 ziemniaki

1 cebula

1 por (biała i zielona część)

1 żółta papryka

1 marchewka

1 pietruszka

4 (lub więcej;)) ząbki czosnku

200 ml mleka

1 łyżka oliwy

sól, czerwony pieprz, słodka papryka

Cebulę, por i czosnek drobno pokroiłam i poddusiłam na niewielkiej ilości oliwy.

Resztę warzyw obrałam i pokroiłam w kostkę. Do podduszonej cebuli i spółki dodałam  warzywa, zalałam bulionem i gotowałam do miękkości. Zupę zblendowałam, dodałam mleko i przyprawiłam.

p.s. a te muffinki powyżej, to dzieło naszego kolegi, Andrzeja. Wyborne! Z fetą i papryką. Idealna przegryzka do zupy.


tarta z trzema serami, cebulą, kiełbasą i bakłażanem

Ten marzec mnie trochę przeraża. Strasznie dużo do zrobienia, nauczenia się, przygotowania. Miesiąc ten w naszej Rodzinie obfituje w urodziny, imieniny, uroczystości, obchody… A do tego parę stresogennych projektów do skończenia nade mną wisi. Zawsze staram się podchodzić ze spokojem do spraw przyziemnych, jednak mimo to serce kołacze mi szybciej na myśl, że nie zdążę ze wszystkim na czas.  Dużo gotuję dla innych, ale sama jem różne przedziwne rzeczy. Odkładam to, co do mnie należy i robię wszystko inne. Wszystko, co lubię, ale co wcale nie przybliża mnie do sfinalizowania tego, co  powinnam zrobić. A przecież nie warto się denerwować! Powtarzam to sobie codziennie!

Dla złagodzenia sytuacji, tarta, a raczej swego rodzaju placek z ciasta drożdżowego z dodatkiem ziemniaków. Rzecz smaczna i z serii, tych, które nader często eksploatuję, czyli baza plus każdorazowo modyfikowane dodatki. W zależności od okoliczności przyrody i asortymentu spiżarki. Inspirację znalazłam tutaj.

 tarta z trzema serami, cebulą, kiełbasą i bakłażanem

25 g drożdży

 3 ugotowane i przeciśnięte przez prasę ziemniaki

400 – 500 g mąki pszennej

1 jajko

ok. 200 ml mleka

2 łyżki oliwy

łyżeczka cukru

łyżeczka soli

Farsz

bakłażan

cebula

200 g mocno wędzonej kiełbasy

100 g fety

100 g ementalera

100 g rokpola

5 (lub więcej;)) ząbków czosnku

2 łyżki oliwy

sól gruboziarnista, pieprz, tymianek

Drożdże wymieszałam z cukrem, solą, niewielką ilością mąki i mleka. Następnie dodałam resztę mąki, przeciśnięte przez prasę ziemniaki, jajko, oliwę i mleko. Zarobiłam ciasto, które następnie odłożyłam do wyrośnięcia.

Bakłażana pokroiłam w grube plastry, posoliłam i odstawiłam na paręnaście minut, by pozbyć się jego ewentualnej gorzkości. Po tym czasie spłukałam nadmiar soli. Bakłażana pokroiłam w kostkę i poddusiłam razem z pokrojoną w piórka cebulą, przeciśniętym przez praskę czosnkiem oraz pokrojoną w plastry kiełbasą na niewielkiej ilości oliwy. Przyprawiłam solą, pieprzem i tymiankiem.

Trzy mniejsze żaroodporne formy posmarowałam oliwą (można oczywiście użyć jednej dużej). Ciasto podzieliłam na 6 części, każdą z nich cienko rozwałkowałam. Wyłożyłam ciastem formy, na nie przełożyłam nadzienie oraz pokruszone sery (zostawiając nieco do posypania wierzchu tart). Farsz przykryłam cienką warstwą ciasta, które posmarowałam oliwą oraz posypałam resztą sera (ementalera) i gruboziarnistą solą.

Tarty piekłam w piekarniku rozgrzanym do 180 st. C. z funkcją termoobiegu przez 30 minut. Podawałam z sosem czosnkowym na bazie majonezu i jogurtu.


herbata orientalna

Będąc lata temu w Iranie opiłam się tamtejszych zajzajerów herbacianych wszelkiej maści i konsystencji. I chociaż herbatę z reguły pijam gorzką, to jednak w orientalnym wydaniu musi być słodka, żeby nie powiedzieć bardzo słodka.

Pamiętam jeden lokal z ogródkiem przy wyjątkowo ruchliwej ulicy, który jednak mimo wszechogarniającego zgiełku przenosił w inny wymiar (spokojniejszy;)) za sprawą fajczanych oparów i niezwykłej jabłkowej herbaty. Byłam nią tak urzeczona, że pokonawszy wrodzoną nieśmiałość zagadnęłam kelnera o sekret tego specjału. Ober mógł udzielić wymijającej odpowiedzi, zasłonić się ‚tajemnicą kucharską’, lub chociaż udawać, że nie zrozumiał mojego perskiego. Ale nie. Bez bicia wyznał, że to nic innego, jak nasza popularna (bardzo ją lubię:)) herbatka granulowana;)

Dzisiejsza herbata jest bardzo mocna i bardzo słodka, jak przystało na wschodnią inspirację. Przygotowałam ją po zobaczeniu przepisu na kuchni+, ale niestety pamięć mnie zawiodła i nie podam konkretów. Muszę jednak przyznać, że smak mnie zniewolił: równocześnie pikantny, słodki i kojący. Nie polecam tylko przeciwnikom ‚bawarki’;)

herbata orientalna

2 kopiate łyżeczki czarnej herbaty

2 laski cynamonu

 2 ziarenka czarnego pieprzu

2 goździki

łyżeczka nasion kardamonu

kawałek kłącza imbiru (lub imbir mielony)

odrobina startej gałki muszkatołowej

łyżeczka cukru trzcinowego

2 łyżki słodzonego mleka kondensowanego

Zaparzyłam herbatę w 250 ml gorącej wody z dodatkiem przypraw. Przecedziłam. Dodałam cukier oraz mleko kondensowane.


pasty śniadaniowe

Wyeksploatowałam moje serki ołomunieckie na dziesiątą stronę! Dostarczyły mi wielu smakowych niespodzianek, a sądzę, że to zaledwie preludium do wachlarza możliwości tego niepozornego twarożku o wyglądzie konserwowego ananasa:) Tym razem oprócz zupy z ich dodatkiem, usmażyłam je w żytnim cieście naleśnikowym i przerobiłam na pastę do chleba, by finalnie wykorzystać je w sposób bodaj najbardziej klasyczny: z żurawiną, jako przysmak do piwa. Po trzech dniach spędzonych z serkiem ołomunieckim aż mi prawie smutno, że mój zapas się wyczerpał;)

Wracam jednak do tematu wiodącego. Wszelakie pasty należą do moich ulubionych pomysłów śniadaniowych. Można przygotować ich kilka, z różnych składników i każda kanapka staje się inną przygodą;);) A w lodówce zawsze znajdzie się coś, mającego pastowy potencjał. Delikatna i pozytywnie mdława krabowa stanowi ciekawą przeciwwagę dla wyrazistej i naszprycowanej chilli pasty twarożkowej.

pasta z serka ołomunieckiego i chilli
(oryginalny przepis)

serek ołomuniecki (ok. 125 g)

25 g miękkiego masła

2 łyżki jasnego piwa

1 łyżka gęstego jogurtu

1 szalotka

1 (lub więcej;)) ząbek czosnku

płatki chilli, kolorowy pieprz, suszona natka pietruszki, kminek, słodka papryka

Serek pokroiłam na drobne kawałki, a następnie rozgniotłam widelcem. Dodałam posiekaną szalotkę, przeciśnięty przez praskę czosnek, piwo, jogurt i miękkie masło. Doprawiłam i dokładnie wymieszałam

pasta krabowa
(przepis znaleziony w internecie, ale nie mogę namierzyć oryginału)

10 paluszków krabowych

2 łyżki majonezu

1 łyżka gęstego jogurtu

sól, czerwony pieprz, suszony koperek, suszona natka pietruszki

Paluszki rozdrobniłam, wymieszałam z majonezem, jogurtem i doprawiłam.