Archive for Wrzesień, 2016

sriracha ramen

ramen2

Tydzień bez porządnego ramenu jest, jak powszechnie wiadomo, tygodniem straconym:P

Ten powyższy zjadałam właśnie przed chwilą i jeszcze usta mnie pieką a ich purpurowa barwa zwalnia mnie od noszenia szminki przez kilka najbliższych godzin. Wszystko za sprawą sosu sriracha, który jest podstawą mojej dzisiejszej zupy. Była tak pyszna i wyrazista, że z każdym kolejnym machnięciem łyżki robiło mi się coraz bardziej przykro, że zostaje mi jej w miseczce coraz mniej;)

A już jutro, w ramach Eataway, wybieram się na kolację prosto z Bangladeszu! Jestem niezmiernie podekscytowana, gdyż nigdy wcześniej nie miałam okazji obcować z tą kuchnią. Mam nadzieję, że uda mi się coś zjeść, a nie tylko cykać foty w szale! Zanim się tam udam, będę wraz z koleżanką, niejaką Dorotką, przygotowywać dyniowe i batatowe samosy. Mamy zamiar zanieść kilka sztuk naszej jutrzejszej gospodyni, licząc interesownie, że w zamian za to ciachnie nam na rękach jakieś gustowne mehendi;)

Ale wracając do ramenu, bo o nim nigdy, przenigdy nie należy zapominać, przejdę do szczegółów.

sriracha ramen

500 ml bulionu krewetkowego (lub warzywnego)
1 łyżka soku z cytryny
1 łyżka sosu sojowo-grzybowego
1/2 łyżki sosu rybnego
1/2 łyżeczki suszonych płatków chili
2 łyżki sosu sriracha (u mnie więcej, ale to według uznania)
1 łyżka suszonych płatków czosnku
szczypta pieprzu kajeńskiego
1 mała marchewka
garść wodorostów wakame
garść posiekanego szczypiorku
szczypta podprażonego czarnego sezamu
1/2 łyżeczki oleju kokosowego
porcja makaronu ramen

Bulion podgrzałam.

Rozgrzałam w woku olej kokosowy, wrzuciłam płatki chili, wlałam sos rybny i sojowy, a następnie bulion. Marchewkę pokroiłam z drobną kostkę i wrzuciłam do bulionu. Przykryłam i gotowałam chwilę, aż marchew zmiękła. Dodałam sok z cytryny, płatki czosnku, sos sriracha, pieprz kajeński i wodorosty. Wymieszałam, a następnie do zupy wsadziłam makaron. Przykryłam i gotowałam 4 minuty.

Wszystko przelałam do miseczki i posypałam obficie szczypiorkiem i czarnym sezamem.

Reklama

truskawkowa kawa mrożona

kawa3

Ja, to na kawę mam fazy. Albo po 10 w czasach matury, albo w ogóle przez kolejne wiele lat. Albo raz na tydzień, tylko z konkretną osobą. Przez jakiś czas, w poprzedniej pracy, co tydzień niejaka koleżanka Dżejkubosky nastawiała wodę w momencie kiedy przekraczałam próg pracowniczej kuchni, a po chwili zalewała łyżkę kawowych granulek dodając pół kubka mleka 3,2%. Ciężko się było zebrać do pracy, bo ta kawa tak mi smakowała, że wolałabym obowiązki zamienić na kolejną. Ale być może szło tu głównie o towarzystwo a nie walory tej kawy:P

Mojemu ojcu z kolei, zawsze kiedy odwiedzam dom rodzinny, udaje się namówić mnie na swoją wersję. Z ekspresu. Gęstą, prawie taką, że łyżka stoi, z rozpuszczoną w niej krówką i mleczkiem kondensowanym.

W domu, z grubsza pijam tylko wtedy, jak mam resztkę mleka kokosowego na zbyciu. Albo jak umyślę sobie jakiś aromat. Tym razem zapragnęłam czegoś orzeźwiającego, więc zmiksowałam sobie kawowy napar z mlekiem kokosowym i truskawkowym szronem. Myślałam, że padnę i nie wstanę z rozkoszy.

truskawkowa kawa mrożona

1/2 szklanki zaparzonej, przestudzonej kawy
1/2 płynnego mleka kokosowego (może być lekko rozcieńczone wodą)
1 łyżeczka erytrolu (lub innego słodzidła)
1/2 szklanki szronu truskawkowego (przygotowanego z truskawek i mleka kokosowego. Zblendowanych, zamrożonych i spulchnionych widelcem)
parę kostek lodu

Kawę posłodziłam erytrolem. Dodałam mleko kokosowe i połowę szronu. Zmiksowałam. Przelałam do dużej szklanki z kostkami lodu, a na wierzch wysypałam resztę szronu.

kawa2 kawa1


kokosowo-gryczane pankejki

placuszki-kokosowe2

Eksperymentuję ostro z mąkami. Bardzo, bardzo kocham mąkę pszenną i gluten, ale tyle się mówi o tym, że wszelka przesada nie jest wskazana. Jedząc makaron pszenny co najmniej trzy razy w tygodniu (ma się rozumieć w ramenie, naturalnie:D), pomyślałam, że nie zaszkodzi więc do przygotowania innych mącznych dań spróbować zadrzeć z przeróżnymi mąkami, które zgromadziłam buszując po nowo otwartych w mojej okolicy delikatesach eko.

Jak już wyznałam, przeszedłszy na słodyczową stronę, znów raduje mnie dżem na śniadanie. Zwłaszcza teraz, na przełomie lata i jesieni, kiedy być może ostatni raz jem na balkonie ciesząc się jak dzika, że słońce jest znów nisko, a powietrze zaczyna pachnieć znaną mieszanką bólu i rozkoszy.

Na tę całą wczesnojesienną nostalgię usmażyłam sobie pankejkowe placuszki z mąki kokosowej i gryczanej. A zjadłam je z kwaśną śmietaną i jeszcze kwaśniejszym dżemem porzeczkowym (w końcu miało być na słodko:P). Przeżuwając kwaśne kęsy i popijając mate kontemplowałam spadające liście i zimne promienie słońca, starając się nie przekontemplować się na wylot, bo to wiadomo – można się zagalopować;)

Kokosowo-gryczane pankejki

1/2 szklanki mąki kokosowej
1/2 szklanki mąki gryczanej
1 jajko
3/4 szklanki mleka kokosowego
2 łyżki roztopionego oleju kokosowego
2 łyżki cukru kokosowego
2 łyżki posiekanych pistacji
szczypta soli
1/2 łyżeczki sody
kwaśna śmietana
dżem porzeczkowy

W misce zmieszałam przesiane mąki. Dodałam sól, cukier, pistacje i sodę.

Jajko wymieszałam z mlekiem oraz olejem kokosowym, a następnie dodałam do suchych składników i dokładnie wymieszałam trzepaczką. Odstawiłam na 20 minut.

Na mocno rozgrzanej patelni smażyłam małe placuszki, na rumiano z obu stron.

Na kupkę gorących pankejków nałożyłam kleks kwaśnej śmietany i łyżkę dżemu porzeczkowego.

plauszki-kokosowe3 placuszki-kokosowe4 placuszki-kokosowe1


obiadowa migawka

susz1

Pisałam ostatnio o Wu, z którym strawiłam milion godzin gotując i zajadając jego sushi. Bardzo tęsknię za idealnie kwaskowym ryżem w jego wydaniu i perfekcyjnie pokrojoną rybą. Jako że Wu przyjeżdża dopiero za dwa miesiące, w akcie desperacji zakasałam rękawy i postanowiłam zacząć wreszcie praktykować. Wcześniej byłam zbyt onieśmielona, ale obiecałam Wu, że jak znów przyjedzie, ja już zdążę być masterem. Więc właśnie wczoraj – stało się! Zabrałam się krok po kroku, tak, jak mnie uczył, spokojnie, bez pośpiechu. Nie przyznam się ile czasu mi zeszło, bo się wstydzę, ale jestem z siebie zadowolona. Ze smaku, bo wygląd mojego sushi jest jeszcze dyskusyjny. Zrobiłam parę rodzajów, z paroma rybami, a powyższe uramaki mają w środku krewetkę w tempurze, ostry majonez i drobno posiekany szczypiorek. Z wczorajszych, to właśnie moje ulubione 🙂


kokosowy pudding z tapioki z jeżynami

tapioka1

Pewnie już to wspominałam, ale po moich paru „słodkich latach”, kiedy to miałam w zwyczaju żywić się wyłącznie sercami korzennymi, nadeszła era słonego, która to znów trwała niezłomnie do niedawna, a podczas której wszystko, co nie- a) wytrawne, b) słone, c) pikantne, mogło dla mnie nie istnieć. Ze zdziwieniem zauważam ostatnio u siebie osłabienie tego ekstremum , co mnie cieszy przeogromnie, bo dzięki temu poszerzam horyzonty jak wścieknięta po latach słodyczowej posuchy.

Tapioka jest ekstra, pudding z niej lata już od długiego czasu po internetach, więc mój wybór padł na to cudeńko – w ramach przeproszenia się ze słodkim. Po pierwszym razie już dobrze wiedziałam, że uzależnię się głęboko. Obecnie to moje ulubione śniadanie i wariacji wypróbowałam sporo sporo. Ta tutaj, z kokosem, wanilią i kwaśnymi jeżynami jest moim numerem jeden.

tapioka2 tapioka3


omlet ze szpinakiem i komosą

szpin1

Lubię komosę. Nie jem z jakąś szaleńczą częstotliwością, ale jednak. Najczęściej tam, gdzie użyłabym zamiennie ryżu – wiadomo, najprościej. Ostatnio zostało mi trochę z obiadu, więc żeby uniknąć powtarzania się, powzięłam brawurową decyzję zrobienia z komosą czegoś innego niż polanie jej sosem albo podsmażenie z warzywami. Podsmażenie – owszem, z warzywami – owszem, ale jeszcze zalanie jajkiem, które zmieniło całą mieszankę w puszysty omlet! Oj tak, wprawił mnie w głęboką dumę z mojej pomysłowości;) No nie jest to szczyt myśli kreatywnej, niemniej jednak polecam gorąco, bo u mnie się tylko mignął!

szpin4 szpin2 szpin3