wieszak
Wieszak to jeden z moich ulubionych przedmiotów do decoupage’u. Tak jak i manekin od razu się kojarzy i zachęca do obróbki. Ten tutaj zrobiłam już dobrych parę miesięcy temu. W listopadzie. Planowałam go spieniężyć, ale wygrało (wrodzone) przywiązanie i teraz „zdobi”, jeśli to nie za duże słowo, mój przedpokój. Nie do ukrycia jest natomiast fakt, że niekoniecznie koresponduje on tematycznie z resztą wystroju;) Ale rychło ten dyskomfort wizualny ulegnie zmianie na skutek „zdecoupage’owania” ramy lustra i szafki, tak, by stanowiły komplet. Mam nadzieję, że „rychło” nastąpi naprawdę „rychło”;)
ptaszki i kwiatki
Dziś prezentuję dwie pary rustykalnych kolczyków mojego autorstwa. Bardzo lubię ten styl. Obydwie „sponsorowane” przez niezastąpiony decoupage 😉
wspomnienia z (odległych) wakacji
Mój czwarty wpis;) Hyhy, to tak dla tradycji;)
Tak łyso trochę w środku zimy zamieszczać letnie stylizacje, ale: a) jak w nich paradowałam, to nie miałam jeszcze bloga a tym samym miejsca gdzie by je umieścić, b) nie mam dalej żadnych obecnych fotek (ale myślę, że to się niedługo zmieni:))
Pierwszy outfit, a raczej jego sama góra (bo na dole miałam zawdziane standardowo czarne spodnie) pochodzi z poprzednich wakacji, kiedy jeszcze byłam szczęśliwą posiadaczką czarnej fryzury. Tak dla wspomnienia:)
kapelusz – mojego Taty
bluzka – (już niestety na mnie za mała, a tak ją lubiłam;)) Pimkie
Poniżej zestaw noszony przeze mnie bardzo chętnie podczas „tygodnia miodowego”;) z moim Fotografem w nadmorskim Władysławowie. Jak widać, zaliczam się do tzw. „tekstylnych”;)
tuniczka – odcięłam metkę i nie pamiętam marki
spodnie – kultowe;) H&M
marynarka – Voice of Europe/sh (pewnie nie jeden raz się jeszcze pojawi)
szaliczek – ze sklepu przy Długiej
torebka – słabo widoczna, ale latem też się pewnie pojawi od Dumnych i Bladych z Irlandii
buty – wiadomo, Dr. Martens
żadnych ozdóbek, bo było mi na nie za gorąco
mój trzeci wpis ;)
Dobra, koniec z tym ostentacyjnym numerowaniem wpisów;)
Ten wpis winien raczej nosić nazwę „wiejsko-anielsko”, bo przypomina mi letni wypoczynek. Może stylizacja trochę nie na czasie, biorąc pod uwagę widok za oknami, ale właśnie z powodu pogody nie dysponuję wieloma „współczesnymi” outfitami. Ten nie jest też aż tak przedawniony, bo z września ubiegłego roku. A „wykreowany” na potrzeby sesji zdjęciowej do muzyczno-folklorystycznego projektu rodzinnego o swojskiej nazwie „Nowocki” (mam nadzieję, że coś z tego będzie;)). Plener stanowiła górska wioska w pobliżu Tymbarka, gdzie moi zacni Rodzice zwykli przepędzać wakacyjne miesiące w zaciszu swej „daczy”;)
bluzka – Clockhouse
spódnica z „tybetu” – szyta na miarę
spodnie (mój SUPERSTAŁY element stroju) – Terranova
buty – Dr. Martens
korale ludowe, kolczyki DIY i skrzypce:)
mój drugi wpis ;)
Dzisiaj kulinarnie: przepis na zupę krem z selera naciowego (oraz paru innych warzyw widocznych na zdjęciu:)) Pomysł mój (można się domyślić po jego niskim zaawansowaniu;)), stworzony dla uratowania przed utylizacją kilku nieszczęsnych jarzyn, które zostały z wykorzystywanej wcześniej do innych celów włoszczyzny. Dla wszelkiej pewności wymieniam składniki:
– seler naciowy (40 dkg)
– pół korzenia selera (takiego zwykłego, znaczy się Apium graveolens var. rapaceum Gaud;))
– jeden korzeń pietruszki
– jeden por
– jeden ziemniak (ooo, nie ma go na zdjęciu? Jak to się stało? W każdym razie, należy go dodać:))
– duuużo czosnku
– oprócz tego: trochę oliwy lub masła, kostka bulionowa, serek topiony (o dowolnym smaku), przyprawy (np. pieprz ziołowy, sól, gałka muszkatołowa), grzanki lub groszek ptysiowy i jakiś „badyl” do przyozdobienia gotowej strawy.
Wszystkie warzywa umyłam, te które tego wymagały również obrałam, pokroiłam na małe kawałki i dusiłam (akurat na maśle czosnkowym z takiej jednej budki na Kleparzu:)) aż stały się stosunkowo miękkie. Wtedy zalałam je bulionem z kostki (ilość zależy od tego jak gęstą planujemy zupę finalnie). Całość gotowałam do zupełnej miękkości. Rozpuściłam w moim wywarze śmietankowy serek topiony i przyprawiłam. Ostatnim (moim ulubionym, oprócz konsumpcji) etapem było zblendowanie polewki. Z podanej ilości składników otrzymałam 4 słuszne porcje zupy.
Mimo że delikatna, okazała się naprawdę pyszna:). Zwłaszcza jeśli jest się w stanie wykazać siłą woli i odczekać ze spożywaniem do momentu, gdy się trochę ochłodzi – wtedy można rozkoszować się pełnym bukietem aromatu. Nie gustuję w „zzimniałym” jedzeniu, ale muszę oddać sprawiedliwość i przyznać, że żeby poczuć smak zawiesistych, treściwych zup nie należy ich jeść gorących:)
Fotosy autorstwa mego Męża:)
mój pierwszy wpis :)
Kurczę, co za doniosła chwila, mój pierwszy wpis:)
Nie sądzę, żebym przy mojej dzikiej systematyczności często aktualizowała bloga, ale mimo wszystko chcę go prowadzić. Dla siebie. I może kilku najbliższych mi osób. Chcę zeń uczynić zapis chociaż części swojego życia, które tak szybko mi przelatuje, co wprowadza mnie w ustawiczną tęsknotę za przeszłością. Może chociaż te parę wpisów pozwoli mi zatrzymać wspomnienia. A jeśli nie, to poćwiczę się literacko;) Albo raczej grafomańsko;)
Blog będzie o tym, co lubię. Trochę o gotowaniu, trochę o modzie i stylizacji (my way:)), trochę o ręcznie wykonanej biżuterii i innych użytkowych przedmiotach. Może też i o muzyce i o upadku NRD ;D
Na początek wykonane (przeze mnie:)) metodą decoupage’ową kolczyki Kamee, na drewienkach typu „biszkopty”, lakierowane na matowo – a co;)