jesień w Stróży
Wzeszłym tygodniu byliśmy w Stóży. To już ostatni raz tej jesieni. Było chłodno, jak to w górach o tej porze roku. Jesienne słońce nie daje ciepła, za to rozlewa się po sercu miodem.
Nie będę nawet pisać o kiełbaskach i ziemniaczkach z ogniska, bo to to, co zwykle. Ale ja właśnie to lubię: ciągłość, ‚tosamość’, chwilową ułudę, że nic się nie zmienia, że to po prostu ciąg dalszy tego samego. Podsumowując powiem tylko tyle, że długie cienie mnie nie zawiodły.
A poniżej parę klatek, niektóre cyknięte przeze mnie, inne przez Gregora:)
P.S. Udanych Andrzejek Everyone!:)
curry z soczewicy z sezamem i migdałami
Często jak mnie już na coś napadnie, to nie ma przebacz! Jem to, aż mi zbrzydnie. Teraz moim przekleństwem stała się przyprawa curry. Cokolwiek chcę ugotować, drżąca ręka, bezskutecznie powstrzymywana siłą woli i drugą, równie drżącą ręką, sięga do koszyka z przyprawami i bezbłędnie wyławia z niego mieszankę curry. No niestety, będzie tak, aż samoistnie minie. Ale na razie wszystko, co konsumuję musi zawierać nutę curry:)
Jak zwykle grzebiąc po spiżarnianych półkach w godzinach mocno popołudniowych w poszukiwaniu jakiegoś smakołyku, natknęłam się na ostatni zakamuflowany na ‚czarną godzinę’ słoiczek soczewicy. Nie zdołał uniknąć swego przeznaczenia – został bez skrupułów przerobiony, a raczej jego zawartość, na wyjątkowo smaczne curry:)
curry z soczewicy
ok. 200 g soczewicy (u mnie z zalewy)
1 marchew
1 pietruszka
1 cebula
1 spory ziemniak
biała część pora
1 łyżka koncentratu pomidorowego
1 łyżeczka oleju rzepakowego
ok. 150 ml bulionu warzywnego
1 łyżeczka ziaren sezamu
1 łyżeczka płatków migdałowych
2 (lub więcej;)) ząbki czosnku
sól, czerwony pieprz, curry, cynamon, gałka muszkatołowa, słodka papryka, płatki chilli
Na niewielkiej ilości oleju podsmażyłam pokrojoną w piórka cebulę, przeciśnięty przez praskę czosnek oraz przyprawy. Dodałam pokrojoną w kostkę marchew, pietruszkę, pora i ziemniaka. Zalałam bulionem i ugotowałam do miękkości. Następnie dołożyłam koncentrat pomidorowy i odsączoną z zalewy soczewicę i znów chwilę gotowałam, a pod sam koniec dorzuciłam ziarno sezamu i płatki migdałowe.
sernik wiedeński
Przywieźliśmy ostatnio ze Stróży dobre kilka kilogramów sera białego. Nie wiem z jaką zawartością tłuszczu, ale grunt, że wiejski, naturalny i smaczny. Połowę sera przeznaczyłam na ruskie pierogi, a z reszty mój Rodziciel zażyczył sobie placek. Chciałam aby sernik nie był pracochłonny, bo akurat w momencie wejścia w posiadanie rzeczonego sera nie dysponowałam za specjalnie czasem. Z pomocą przyszedł mi przepis zaczerpnięty z bloga Moje Wypieki – zdecydowanie nie wymaga wiele zaangażowania, a efekt przewyższa wielokrotnie wkład pracy.
Mojego sera nawet nie mieliłam, jak nakazują wszystkie przepisy i przyzwoitość – nie posiadam odpowiedniego ku tej czynności osprzętu, dlatego uznałam, że siłą faktu, mogę poczuć się zwolniona z tego obowiązku. Sernik nie wyszedł idealnie gładki, ale właśnie taka jego forma nosi znamiona tej rustykalności, którą tak lubię w prostym jedzeniu. Smagły, spieczony wierzch, to również moja inwencja – tak wydaje mi się bardziej domowo:) Ale to już rzecz gustu:)
sernik wiedeński
(cytuję za autorką, ze swoimi drobnymi zmianami)
1 kg twarogu (powinien być półtłusty lub tłusty, dwukrotnie zmielony)
6 jajek
125 g masła
2 łyżki mąki ziemniaczanej
1 szklanka cukru
aromat waniliowy
kandyzowana skórka z pomarańczy i limonki, płatki migdałowe
Żółtka ubiłam z cukrem. Dodałam twaróg, masło, mąkę i aromat waniliowy. Z białek ubiłam pianę i delikatnie wmieszałam ją do masy serowej. Delikatnie dodałam również kandyzowaną skórkę pomarańczową i limonkową oraz płatki migdałowe.
Sernik piekłam w okrągłej tortownicy przez godzinę w piekarniku rozgrzanym do 170 st. C.
P.S. A na Rynku są już kramy:)
krem marchwiowo-kokosowy
Jak już zapewne nieraz tu padło, marchew nie jest moją warzywną faworytką. Ale do dziś zachodzę w głowę co w niej tajemniczego tkwi, że jest głównym składnikiem mojej zdecydowanie najukochańszej (obecnie;)) zupy-krem! Zapewne żadna ludzka siła nie zmusiłaby mnie do skosztowania takiej mikstury, jednak podczas wakacji, w Sopocie, raczyła się taką niejaka Wiewióra. Przyznaję, Wiewióra jest człowiekiem, ale jakoś tak zachwalała tę zupę, że coś mnie w sercu ruszyło i powzięłam postanowienie uwarzenia podobnej w domowych warunkach.
To, że krem z marchwi mnie oczarował, to jest powiedziane wyjątkowo eufemistycznie! Za tą zupą wprost oszalałam i nie przypuszczałam w najśmielszych umysłowych wariacjach, że jakakolwiek zupa wzbudzi tyle emocji i zawładnie moją duszą bez reszty!
Kto nie lubi marchewki, to w tej kombinacji polubi! Nie wierzę, że może być inaczej:)
krem marchwiowo-kokosowy
6 marchewek
2 ziemniaki
3 cebule
4 (lub więcej;)) ząbków czosnku
ok. 700 ml bulionu warzywnego
200 ml mleczka kokosowego
1 papryczka chilli (lub suszone płatki chilli)
łyżka oliwy
sól, czerwony pieprz, szczypta cynamonu i gałki muszkatołowej, mielona papryka słodka
Cebulę pokroiłam w piórka i zeszkliłam na odrobinie oliwy z dodatkiem przypraw, poszatkowanego chilli i przeciśniętego przez praskę czosnku. Marchew i ziemniaki pokroiłam w kostkę, dorzuciłam do cebuli i zalałam bulionem. Gotowałam do momentu aż warzywa były miękkie, wtedy potraktowałam je blenderem i roztarłam na gładki krem. Na koniec dodałam mleko kokosowe.
duszona kapusta pekińska z soczewicą
Ostatnio nabyłam drogą kupna tak gigantyczną głowę kapusty pekińskiej, że po wykorzystywaniu jej do szeregu surówek jak tydzień długi, już sama nie wiedziałam co z nią robić! Z pomocą przyszła soczewica konserwowa. Wytworzyłam coś na kształt potrawki, czy też bigosu (tu moja Mama podniosłaby krzyk i wybiłaby mi z głowy szarganie tej zastrzeżonej nazwy;) – Mamuś, pozdrawiam!;)). Rzecz okazała się na tyle smaczna, że bez krzywienia się jadłam ją przez dwa dni z rzędu. Raz solo, raz z kaszą jęczmienną.
duszona kapusta pekińska z soczewicą
połowa kapusty pekińskiej
ok. 250 g soczewicy (u mnie konserwowa)
1 pomidor
1 cebula
3 (lub więcej;)) ząbki czosnku
10 szt. oliwek
1 łyżka koncentratu pomidorowego
1 łyżeczka oleju rzepakowego
sól & pieprz, suszona natka pietruszki, majeranek
Cebulę pokroiłam w piórka i poddusiłam na niewielkiej ilości oleju. Dodałam przeciśnięty przez praskę czosnek i poszatkowaną kapustę pekińską. Następnie dodałam pokrojone w plasterki oliwki i pomidora oraz koncentrat pomidorowy i soczewicę. Potrawkę przyprawiłam i dusiłam ok. 20 minut aż wszystkie smaki dobrze się połączyły.
P.S. Nasza kapela – Code Under nareszcie uzupełniła skład i zaczęła występować:) Jeśli ktoś z moich Czytelników gustuje w rockowych rytmach, to serdecznie zapraszam na nasz facebook’owy profil. Tam znajduje się nieco naszej muzyki i zdjęć:)
pierś kaczki z granatem i karmelizowaną cebulą
‚Kaczyna’, to chyba moje ulubione mięso. Ale rzadko je jadam obawiając się spaprania tegoż wybornego mięsa w czasie przygotowania. Nigdy na ten przykład, nie odważyłam się upiec owej ptaszyny w całości. Cóż poradzę, że sama myśl o luzowaniu, faszerowaniu, podlewaniu… sprawia, iż zdjęta strachem i niepewnością odsuwam o kolejne miesiące próbę okiełznania stającej jako żywo przed moimi oczami potwory!?
Sprawa ma się zgoła inaczej jeśli rozchodzi się o pierś kaczuchny! Toż to istna fraszka ją przygotować! Natomiast smak, to bajka, a aromat – poemat! Zwłaszcza gdy pobrzmiewa w nim słodka nuta.
pierś kaczki z granatem i karmelizowaną cebulą
2 piersi kaczki, każda o wadze ok. 150 g
2 cebule
1 granat
1 łyżeczka brązowego cukru
marynata: przyprawa ‚Marynata pikantna’, sól, czarny pieprz, czosnek granulowany,
czerwona słodka papryka, łyżka sosu Worcester, tymianek
Z podanych składników zmieszałam marynatę, obtoczyłam w niej ponacinane na krzyż od ‚tłuszczowej strony’ piersi kaczki. Zostawiłam na godzinę w chłodnym miejscu.
Zamarynowaną kaczkę położyłam na suchej, rozgrzanej patelni tłuszczem do dołu. Smażyłam przez ok. 10 min. na średnim ogniu, by tłuszcz się wytopił. Następnie przełożyłam kaczkę na drugą stronę i smażyłam przez kolejne 7 min., by mięso się ścięło.
Kaczkę przełożyłam do żaroodpornego naczynia i polewając ją co jakiś czas wytapiającym się tłuszczem, piekłam przez 15 min. w piekarniku rozgrzanym do 180-200 st. C. Oczywiście czas pieczenia należy uzależnić od własnych preferencji dotyczących stopnia wypieczenia mięsa. Ja, jako stary profan, przepadam za mięsem spieczonym na podeszwę, a nawet miejscami lekko zwęglonym – dlatego i 20 min. by mi nie przeszkadzało;)
Cebulę pokroiłam w piórka i podsmażyłam na niewielkiej ilości wytopionego tłuszczu z dodatkiem soli, czarnego pieprzu i brązowego cukru.
Podałam gotową kaczkę posypaną ziarenkami granatu, z karmelizowaną cebulą, kapustą pekińską, octem balsamicznym i sosem Cumberland.
otrębowo-migdałowy jabłecznik
Ostatnimi czasy moim głównym pożywieniem są otręby i zarodki pszenne. Z rzadka dodam do nich jogurt albo jajko;) Zdarzyło się też dorzucić jabłek, które przywiozłam z Górki Kościelnickiej. Wręczył mi je mój daleki wujek, którego widuję właśnie tam. Raz do roku.
Bardzo lubię odwiedzać te miejsca, gdzie mieszkali moi przodkowie. Podczas Wszystkich Świętych mam okazję odkrywać w nich co roku coś nowego. Powoli zaczynam traktować wyjazdy związane z tym świętem jak podróże sentymentalne. Większości tych ludzi nawet nie znałam lub nie pamiętam, jednak miejsca są mi bliskie.
A teraz wracam do placka jabłkowego:) Oprócz tego, że połowę mąki zastąpiłam otrębami i zarodkami pszennymi oraz tłuczonymi migdałami, to zamiast cukru jest miód, a zamiast masła – tłuszcz roślinny. Mam świadomość, że nie jest to nadal szczyt dietetyczności, jednak jestem mimo to dość zadowolona z moich modyfikacji.
otrębowo-migdałowy jabłecznik
4 duże kwaśne jabłka
100 g razowej mąki pszennej
50 g otrąb pszennych
50 g zarodków pszennych
50 g utłuczonych płatków migdałowych
1 żółtko
120 ml łagodnego oleju roślinnego
1 łyżka gęstej śmietany
100 g miodu
5 łyżek cukru trzcinowego do posypania jabłek
1 łyżeczka proszku do pieczenia
esencja waniliowa
cynamon
szczypta soli
garść płatków migdałowych do posypania
Z mąki, zarodków, otrąb, migdałów, tłuszczu, miodu, żółtka, proszku do pieczenia, soli, śmietany i esencji waniliowej zagniotłam ciasto. Odłożyłam je na pół godziny do lodówki.
Obrane i pozbawione gniazd nasiennych jabłka poszatkowałam.
2/3 zimnego ciasta rozwałkowałam i ułożyłam w formie. Wierzch ciasta pokryłam grubą warstwą jabłek, posypałam je cukrem trzcinowym i cynamonem. Na samą górę starłam pozostałe ciasto i dodałam płatki migdałowe.
Piekłam placek przez 45 minut w nagrzanym do 180 st. C piekarniku.