andrzejkowe fondue
Z okazji andrzejkowego lania wosku, postanowiliśmy polać i serek:) A jak wiadomo, na konsumpcję serka każda okazja jest dobra:) Podążając za sugestią propagatora polskich produktów, miłośnika kuchni i kucharza, Grzegorza Łapanowskiego, postanowiłam również wesprzeć rodzime serowarstwo, w związku z czym w andrzejkowym fondue szwajcarski gruyère zamieniłam na nasz długodojrzewający bursztyn. Był to przysłowiowy strzał w dziesiątkę! Słodki, płynny serek złamany alkoholem to idealne połączenie, jak znalazł na andrzejkowy wieczór:)
Nasze andrzejkowe fondue serowe (składniki dla 2 osób):
– 10 dkg utartego sera bursztyn
– 10 dkg utartego sera ementaler
– ząbek czosnku
– pół kieliszka białego wytrawnego wina
– kieliszek wiśniówki lub kirszu (u nas zamiast nich było Fuoco dell’ Etna:D)
– łyżka mąki ziemniaczanej
– przyprawy: sól, biały pieprz
– pieczywo pokrojone w kostkę i przypieczone w piekarniku lub tosterze (u nas chlebek Tramezzini)
Rozgrzałam natarte czosnkiem żeliwne naczynie do fondue, wlałam wino i stopniowo dorzucałam utarte sery. Gdy sery się rozpuściły dolałam do nich mieszankę mąki ziemniaczanej i ‚ognistej lawy Etny’;). Kiedy sery przekształciły się w jednolitą masę, całość doprawiłam i podałam na podgrzewaczu z przypieczonym chlebkiem:)
Na koniec wróżylismy z lanego przez klucz francuski;) wosku… ciekawe rzeczy nam wylazły… tylko nie jestem pewna czy chciałabym, żeby moja wróżba rychło się spełniła;) Może kiedyś…;)
‚multikulturalne’ spaghetti napoli
Ostatnimi czasy cierpię na chroniczny brak czasu na gotowanie. Natłok zajęć każe mi ratować się półproduktami albo gotowymi daniami oraz wspaniałym bigosem mojej Mamy, który czekał w zamrażalniku na ‚czarną godzinę’… Niedawno natomiast, z nieoczekiwaną odsieczą przybyła Babcia racząc nas ogromną porcją domowych krokietów z mięsem i jeszcze pokaźniejszą dawką zasmażanej kapusty. Kamień spadł mi z serca – śmiercią głodową nie sczeźniemy;)
Dziś jednak, przy niedzieli, ugotowałam pyszny, prosty makaron. Napoli. Niezbyt wegetariański, za to z ‚autorskimi’ dodatkami;)
Składniki (na 2 porcje):
– ok. 200 g makaronu spaghetti (u nas śliczne sprężynki fusilli bucati lunghi)
– pomidory pelati (ok. 300 g)
– 3 kiełbaski berlinki
– pół cebuli
– 3 (lub więcej;)) ząbki czosnku
– odrobina oliwy
– przyprawy: sól, czarny pieprz, suszone bazylia, oregano i pietruszka
Makaron ugotowałam al dente w osolonej wodzie z dodatkiem soli i oliwy. Również na oliwie poddusiłam poszatkowaną cebulę i czosnek, dodałam pomidory i pokrojone w krążki berlinki. Sos przyprawiłam i gotowałam aż zgęstniał. Podałam z odcedzonym makaronem:)
zapiekanka pasterska lub galicyjska;)
Kiedyś taką jedliśmy w krakowskiej restauracji Chłopskie Jadło. Było to latem i mimo skwaru smakowała wyśmienicie, dlatego spodziewałam się, że jesienną porą jej walory smakowe cudownie się zwielokrotnią. I fakt, taka ciepła, jakby nie patrzeć, przyciężkawa, jednogarnkowa potrawa idealnie sprawdza się podczas chłodów, mgieł i słoty. Pokrojone w duże, nierówne kawałki warzywa i boczek nadają rustykalnego charakteru. Do tego koniecznie kufel spienionego piwa pszenicznego i już wszystko wygląda bardziej galicyjsko;)
Postanowiłam zrobić ją po swojemu.
Składniki (dla 2 osób):
– 4 średnie ziemniaki
– 2 cebule
– 2 jajka ugotowane na twardo
– 20 dkg pieczarek
– 4 (lub więcej;)) ząbki czosnku
– 10 dkg boczku
– łyżeczka oleju rzepakowego
– natka pietruszki
– przyprawy: sól, czarny pieprz, ostra papryka, czosnek niedźwiedzi, majeranek
Obrane ziemniaki ugotowałam i pokroiłam w grube plastry. Z pokrojonego w spore kawałki boczku wytopiłam tłuszcz i odsączyłam. Na teflonowej patelni o dużej średnicy, na łyżce oleju rzepakowego podsmażyłam pokrojoną w piórka cebulę i posiekany czosnek. Następnie dorzuciłam pokrojone pieczarki oraz plastry ziemniaków i boczek. Gdy potrawa ładnie się przyrumieniła dodałam przyprawy i posypałam pokrojonym w plastry jajkiem na twardo oraz natką pietruszki.
Brak słońca czy chociażby dostatecznie jasnego światła dziennego wybitnie kiepsko wpływa na jakość zdjęć… To jeden z niewielu aspektów jesieni, który nie napawa mnie radością…
jabłecznik ze stróżańskich jabłek i zaległe Święto Niepodległości
Przywiezione ze Stróży, małe, kwaśne, ale pyszne i bardzo aromatyczne jabłuszka postanowiłam przerobić na jabłecznik:)
Przepis znalazłam w Kwestii Smaku. Wypróbowałam od razu i zachwyciłam się. Teraz tylko taki placek z jabłkami będę piekła! Lekko wytrawny, z rozpływającą się w ustach kruszonką. Po prostu smak jesieni:)
Składniki (na tortownicę):
– ok. 1,5 kilograma jabłek
– 250 g mąki tortowej
– żółtko jednego jajka
– 125 g niesolonego masła
– 1 łyżka gęstej kwaśnej śmietany
– 100 g cukru trzcinowego (lub miodu) i ok. 10 dodatkowych łyżek do posypania jabłek
– 1 łyżeczka proszku do pieczenia
– esencja waniliowa
– cynamon
– cukier puder
– odrobina soku z cytryny
Jabłka obrałam i poszatkowałam w cienkie plasterki a następnie skropiłam sokiem z cytryny. Z mąki, cukru, śmietany, masła, żółtka i esencji waniliowej zagniotłam ciasto. Odstawiłam do lodówki do schłodzenia. Następnie 1/3 ciasta pozostawiłam do zrobienia kruszonki, natomiast resztę rozwałkowałam i przełożyłam do wyłożonej papierem do pieczenia tortownicy. Na cieście rozłożyłam plasterki jabłka, posypałam je cukrem oraz cynamonem a na wierzch starłam na grubych oczkach tarki resztę ciasta, która utworzyła kruszonkę. Placek wstawiłam do lekko nagrzanego piekarnika i piekłam przez 45 minut w temperaturze 180 st.C.
Podałam moją ‚szarlotkę’ posypaną cienką kołderką cukru pudru oraz z gałką orzeźwiającego sorbetu mandarynkowego:)
A wczorajsze Święto Odzyskania Niepodległości spędziliśmy najpierw w gronie Rodziny (w przygotowywaniu obiadu pomagał mi mój niezawodny Brat, Antek, a w porządkach niezawodny Mąż, Gregor:)) a następnie w gronie Przyjaciół i smakowitości zrychtowanych przez Chrobotka. Wszystko w asyście powiewającej polskiej flagi 😀
babie lato w Stróży i… upadek Muru Berlińskiego
Zaraz przed dniem Wszystkich Świętych pojechaliśmy z Rodzicami i Bratem podziwiać jesień w Stróży. Było ognisko z kiełbaskami i chlebem, były ziemniaki pieczone w popiele. Była melancholia i nostalgia. I niewytłumaczalna magia długich cieni.
A głównym fotografem był oczywiście Gregor:)
A dziś, mimo kataru, świętuję rocznicę upadku Muru Berlińskiego:)
krem z zielonego groszku
Wszystko, co teraz robię do jedzenia muszę nazywać ‚jesiennym’;) Dlatego dziś ‚jesienna’ zupa z zielonego groszku w iście wiosennych barwach;)
Piękną mamy jesień w tym roku…
Składniki (na 4 porcje):
– 450 g zielonego groszku (może być mrożony)
– duża biała cebula
– 500 ml bulionu warzywnego
– 250 ml mleka
– 4 (lub więcej;)) ząbki czosnku
– łyżeczka oliwy z oliwek
– sól, czarny pieprz, płatki chili, natka pietruszki
Poszatkowaną cebulę zeszkliłam na łyżeczce oliwy z oliwek, dodałam zielony groszek i całość zalałam bulionem. Gotowałam do momentu gdy groszek stał się miękki. Dodałam rozgnieciony czosnek i przyprawy a następnie zblendowałam wywar zostawiając nieco ‚grudek’ dla urozmaicenia konsystencji. Na końcu uszlachetniłam smak świeżym mlekiem.