Archive for Maj, 2011

tagliatelle z łososiem i porami

Wiosenne i idealne połączenie. Zważywszy na to, że zarówno łososia, jak i pory mogłabym jeść codziennie i o każdej, nomen omen, porze;) Nie inaczej jeśli idzie o makaron. Poza tym, lubię to ciekawe połączenie kolorystyczne. Dlatego, bez większych wstępów i zapowiedzi przechodzę do konkretów:)

Składniki (dla 2 osób):

– ok. 250 g makaronu (tagliatelle lub wstążek)

– 150 g wędzonego łososia

– 1 por (biała i zielona część)

– 200 ml kwaśnej śmietany

– 100 ml białego wytrawnego wina

– łyżeczka oliwy z oliwek

– przyprawy: sól morska, świeżo zmielony kolorowy pieprz, gałka muszkatołowa, suszony koperek

Makaron ugotowałam al dente w osolonej wodzie.

Poszatkowane pory poddusiłam na odrobinie oliwy, dodałam pokrojone na mniejsze części płaty wędzonego łososia. Na patelnię, do porów i łososia dolałam białe wino i czekałam aż odparuje. Na koniec dodałam gęstą śmietanę, doprawiłam sos solą, pieprzem i gałką muszkatołową i gotowałam do uzyskania gęstej konsystencji.

Makaron podałam z sosem i posypałam wszystko koperkiem:)

Reklama

fenkuł zapiekany z szynką parmeńską

…chociaż nie widać;)

Lubię fenkuły. Jednak nie znalazłyby się w raczej w pierwszej dziesiątce smaków mojego życia;) Ta anyżowa nuta bynajmniej nie przysparza mi specjalnych uciech, ni też rozkoszy podniebiennych. Jednak gdy ten koper włoski tak pogotować, to w cudowny sposób aromat neo-anginu ulatuje. A wtedy już tylko krok do pysznej potrawki:) Taki fenkuł, naturalnie ze smakowitymi dodatkami, mógłby spokojnie zawalczyć o zaszczytne miejsce w czołówce mojej listy:)

Podobny przepis widziałam tu i on stał się moją inspiracją:)

Składniki (dla 2, uprzednio najedzonych osób):

– jeden fenkuł

– 4 plastry długodojrzewającej szynki (np. parmeńskiej)

– 250 ml mleka

– 1 łyżka mąki pszennej

– 1 łyżka masła (czosnkowego)

– 2 (lub więcej;)) ząbki czosnku

– ok. 50 g startego ementalera

– przyprawy: sól, biały pieprz, gałka muszkatołowa, (suszona) pietruszka, łyżeczka cukru

Fenkuł (pozbawiony koperku) gotowałam przez ok. 20-30 minut w osolonej i pocukrowanej wodzie.

Przygotowałam beszamel: wymieszałam łyżkę mąki i łyżkę masła czosnkowego w rondelku. Podgrzewając dodawałam powoli mleko ciągle mieszając (ręczną trzepaczką). Dodałam sól, biały pieprz, gałkę muszkatołową i rozgnieciony czosnek. Gotowałam aż sos zgęstniał i nabrał kremowej konsystencji.

Ugotowane fenkuły podzieliłam na ćwiartki (usuwając przy okazji głąb), owinęłam każdą plastrem szynki, ułożyłam w naczyniu żaroodpornym, zalałam beszamelem, posypałam tartym ementalerem i zapiekałam przez ok. 15 minut w temperaturze 180 st. C. Na koniec posypałam wszystko pietruszką.


morszczuk na chrzanowym szpinaku

Piątkowy i nieziemsko orzeźwiający obiad. Wiadome jest nie od dziś, że szpinak i czosnek, to doskonałe połączenie. Ale podkręcone chrzanem przenosi w inny wymiar świadomości;);) Wprowadza na nową ścieżkę smaku;);) Oszałamia zmysły;);) Brzmi może nieco filozoficznie (naturalnie z przymrużeniem oka;)), a jest proste i pyszne:)

No i jeszcze spóźnione życzenia WSZYSTKIEGO MAMODNIOWEGO wszystkim Mamom🙂

Składniki (dla 2 osób):

– 2 filety z białej ryby (u mnie morszczuk)

– pęczek szpinaku

– 5 (lub więcej;)) ząbków czosnku

– 2 łyżki tartego chrzanu

– sok z połowy limonki

– 100 ml mleka

– 1 łyżka masła

– 1 łyżeczka bułki tartej

– odrobina oliwy z oliwek

– przyprawy: sól morska gruboziarnista, pieprz cytrynowy, pieprz czarny, starty imbir, czerwona słodka papryka, odrobina gałki muszkatołowej

Rybę zamarynowałam w  soku z limonki i przyprawach. Na odrobinie oliwy poddusiłam pokrojone liście szpinaku. Dodałam do nich przeciśnięty przez praskę czosnek, chrzan, mleko i przyprawiłam solą, pieprzem i świeżo startą gałką muszkatołową. Dusiłam jeszcze przez ok. 7 minut. Zamarynowaną rybę posypaną odrobiną bułki tartej i kawałkami masła piekłam w folii aluminiowej w piekarniku nagrzanym do 180 st. C przez 10 minut. Podałam razem ze szpinakiem:)


zwykły barszcz botwinkowy

Zwykły, ale dla mnie i tak wyjątkowy, bo zrobiony pierwszy raz samodzielnie:) Niby żadna filozofia, ale za każdym razem gdy przygotowuję jedzonko ‚z dzieciństwa’, to mam lekkiego pietra, czy będzie smakować tak, jak kiedyś, gdy wychodziło spod chochli Babci lub Rodziców. Na szczęście, jestem w tej dogodnej sytuacji, że smakuje mi moja własna kuchnia (chociaż te meble z płyty MDF są trochę ciężkostrawne;) buahaha, dosyć ‚suchy’ żart;))

Niniejszy barszczyk przywołał moje mgliste o nim samym wspomnienia z dziecięctwa, gdy mieszkaliśmy jeszcze z Dziadkami i Babcia właśnie taki gotowała. Potem przez długie lata nie było mi dane delektować się jego elektryzującą barwą, a co gorsza, bardzo przyjemnym smakiem, aż do teraz.

Składniki:

– 1 pęczek botwinki

– 1 burak

– 2 ziemniaki

– 2 (lub więcej;)) ząbki czosnku

– ok. 700 ml bulionu warzywnego

– 100 ml gęstej kwaśnej śmietany

– przyprawy: sól, czarny pieprz

Obrałam i pokroiłam w kostkę botwinkę, buraka i ziemniaki. Liście botwinki dość drobno poszatkowałam. Do gorącego bulionu wrzuciłam pokrojone warzywa (oprócz liści) oraz przeciśnięty przez praskę czosnek. Gotowałam do miękkości warzyw, a pod koniec dorzuciłam poszatkowane liście. Dla zagęszczenia zblendowałam ok. 1/4 zupy. Na koniec przyprawiłam i zabieliłam gęstą śmietaną.


risotto ze szparagami

Jak tak zaglądam na blogi i gadam z ludźmi, to wychodzi mi, że chyba bardziej lubiane są zielone szparagi. Ja natomiast, zdaje się, bo przyznaję, że trudno zdecydować, wolę białe. Ale naturalnie, nie pogardzę żadną odmianą:)

Dla mnie najlepsze są ugotowane i podane ‚po polsku’, czyli polane stopionym masłem i bułką tartą. Nic więcej nie potrzeba:) Ale z białych przyrządzam nieraz również zupę krem (a jakże;)) oraz dodaję je do kremowego risotto:)

Składniki:

– 200 g ryżu (u mnie arborio)

– pęczek białych szparagów

– kieliszek białego wytrawnego wina

– 600 ml bulionu warzywnego

– 2 szalotki

– 2 (lub więcej;)) ząbki czosnku

– 60 g startego parmezanu

– łyżka solonego masła

– łyżka oliwy z oliwek

– garść posiekanej dymki

– 4 plastry długodojrzewającej szynki (u mnie westfalska)

– przyprawy: czarny pieprz, sól, szczypta cukru

Obrane szparagi ugotowałam w wodzie z dodatkiem szczypty cukru i soli. Pokroiłam na mniejsze kawałki.

Na rozgrzaną oliwę wrzuciłam poszatkowaną szalotkę i czosnek. Następnie dodałam ryż. Wymieszałam i wlałam kieliszek wina. Gdy wino odparowało dodawałam partiami ciepły bulion aż do całkowitego wchłonięcia go przez ryż (ok. 15 min.) często mieszając. Do ugotowanego ryżu dodałam parmezan i masło oraz dobrze przyprawiłam.

Risotto podałam ze szparagami, podprażonymi kawałkami szynki westfalskiej i posiekaną dymką:)


klopsiki botwinkowe z sosem pomidorowym

Jest to jedzonko typu ‚gołąbki bez zawijania (i bez kapusty)’. Zamiast kapusty są świeże liście botwinki:) Eksperyment się powiódł, a klopsiki wyszły bardzo delikatne i przyjemne. Smak botwinkowych liści nie był dominujący, a sos pomidorowy też nieźle się sprawił:)

Składniki (dla 4 osób):

– 100 g brązowego ryżu

– 200 g liści botwinki

– 400 g mielonego mięsa (u mnie wołowe)

– puszka pomidorów pellati

– ok. 10 suszonych pomidorów

– 1 czerwona cebula

– 2 (lub więcej;)) ząbki czosnku

– 200 g kwaśnej śmietany

– łyżeczka oleju rzepakowego do smażenia

– przyprawy: sól, kolorowy pieprz, pieprz ziołowy, suszona bazylia

Ugotowany ryż wymieszałam z mielonym mięsem oraz poszatkowanymi liśćmi botwinki. Doprawiłam i uformowałam z tej masy ok. 10 klopsików. Podsmażyłam je z obydwu stron na odrobinie oleju.

By przygotować sos poddusiłam poszatkowaną cebulę, czosnek, pomidory pellati i pokrojone w kostkę suszone pomidory. Całość doprawiłam i zblendowałam, a na koniec zaprawiłam kwaśną śmietaną (można też ewentualnie dodać nieco wody lub bulionu). Zalałam sosem podsmażone klopsiki i gotowałam pod przykryciem ok. 30 min.


‚pankejkowe’ placki z wiosennym twarożkiem

Moje Matczysko o tej zacnej porze roku, jaką przyszło nam się wreszcie rozkoszować, lubuje się w przyrządzaniu pysznych twarożków ze świeżymi warzywami prosto z naszego Kleparza. Biały serek, gęsta śmietana (albo w odchudzonej wersji – jogurt) i duuużo nowalijek w postaci rzodkiewki, cebuli i szczypiorku tworzą superpyszną, wiosenną kombinację:) Niedawno wśród wałówki od Rodzicielki znalazłam porcyjkę właśnie takiego twarożku. Powzięłam decyzję przeznaczenia go na jakiś ‚konkretny’ cel, zanim nastąpiłoby niechybne i nieuchronne wyjedzenie go w całości łyżką;) Stał się ‚omastą’  do grubych naleśników w guście pankejków (żeby nie powiedzieć, że to one były dlań tylko tłem:)).

Składniki:

– 1 szklanka mąki (u mnie żytnia pół na pół z pszenną pełnoziarnistą)

– 1 szklanka mleka

– ok. pół szklanki gazowanej wody mineralnej

– 1 jajko

–  pół łyżeczki proszku do pieczenia

– 1 czerwona cebula

– 10 dkg polędwicy drobiowej

– przyprawy: czarny pieprz, sól, tymianek

Mąkę z proszkiem do pieczenia, mleko, jajko, wodę połączyłam i dobrze wymieszałam. Odstawiłam na 30 min. Gdy ‚ciasto’ odstało, co mu się należało, wmieszałam weń poszatkowaną cebulę i pokrojoną w drobne kawałki polędwicę drobiową oraz przyprawy. Na rozgrzanej patelni teflonowej spryskanej lekko oliwą smażyłam dość grubiutkie, ale za to nie odznaczające się dużą średnicą placuszki. Po parę minut z obydwu stron. Zjedzone były z sałatą lodową i maminym pysznym twarożkiem:)


sos rabarbarowo-cebulowy w stylu chutney i kompot z rabarbaru

Zakupiłam niedawno wreszcie rabarbar:) Wiem, że sezon nań jest w pełni, więc chciałam z tego faktu skorzystać i jakoś ciekawie go przetworzyć. Mój wybór padł na sos rabarbarowy. Miał być co prawda chutney. Czytałam wiele przepisów na ten słynny, nazwijmy to indyjsko-brytyjski przysmak, ale w końcu tak pozmieniałam proporcje, że nie śmiem nazwać mojego sosu chutney’em i dlatego mieni się on po prostu sosem rabarbarowym;) Świetnie nadaje się do mięs i serów, a ja wyjadłam połowę prosto ze słoika, samą;)

Gregor naciskał, a ja nie dałam się prosić i ugotowałam również standardowy, kwaśny rabarbarowy kompot, jaki pamiętam z dzieciństwa:)

Standardowy i staromodny kompot z rabarbaru:

– trzy spore łodygi rabarbaru

– litr wody

– sok i skórka z połowy limonki

– 2 czubate łyżki cukru (trzcinowego)

– szczypta cynamonu

Wodę zagotowałam z cynamonem, sokiem i skórką otartą z limonki. Dodałam rabarbar pokrojony na drobne kawałki. Gotowałam ok. 30 min. Kompot przecedziłam, posłodziłam i schłodziłam:)

Sos rabarbarow0-cebulowy:

– 0,3 kg rabarbaru

–  0,5 kg czerwonej cebuli

– 2 (lub więcej;)) ząbki czosnku

– 5 łyżek cukru trzcinowego (powinno być więcej, ale ja wolę mniej słodkie przetwory)

– sok z połowy limonki

– 3 łyżki octu balsamicznego

– pół pęczka kolendry

– ok. 3 cm kłącza imbiru

– przyprawy: łyżeczka soli, dużo czarnego pieprzu, płatki chilli, szczypta cynamonu

Rabarbar i cebulę pokroiłam na drobne kawałki. Wrzuciłam do garnka z grubym dnem. Dodałam ocet, sok z limonki, cukier, rozgnieciony czosnek i starty imbir. Dusiłam całość na wolnym ‚ogniu’ (czy też średnio rozgrzanej płycie;)) przez ok. 45 minut. Pod koniec przyprawiłam mój gęsty sos i dorzuciłam poszatkowaną kolendrę. Gorący sos przełożyłam do wygotowanych słoików, szczelnie zakręciłam i postawiłam do góry nogami. Gotowy ‚chutney’ należałoby jeszcze spasteryzować, chyba, że dodaje się w czasie przygotowania więcej cukru i octu, które konserwują sos w naturalny sposób.


napar czosnkowy z trawą cytrynową

Co prawda słowo ‚napar’ jest w naszej Rodzinie zastrzeżone dla bulionu z koncentratem pomidorowym mojego Taty, ale jednak myślę, że nie będzie nadużyciem określenie w ten sposób mojej wybitnie ‚cienkiej’ zupy, którą zupą właśnie trudno nazwać;) Cienka, ale za to nieźle przyprawiona;)

Mój napar jest typowym przysmakiem uleczającym zdjętego infekcją górnych dróg oddechowych człeka (czosnek i mleko wespół zespół od dzieciństwa były mi przez Matyczysko aplikowane jako remedium na przeziębienie. Naprzemiennie z syropem z cebuli i cukru:)) Spożywany profilaktycznie, a przez wzgląd na ten wyborny smak nie powinno być problemów z częstotliwością, niewątpliwie również przyczyni się do zapobieżenia owemu:) Oczywiście nikomu nie życzę nieżytu nosa ani tym bardziej gardła, (mnie samą zaczyna już łamać w kościach) ale w razie czego, zupa jak ulał, lub też nalał:)

Połączenie aromatycznego czosnku, pikantnego chilli i orzeźwiającej trawy cytrynowej jest nie do opisania i kompletnie podbiło moje podniebienie:)

Składniki (dla 2 osób):

– 8-10 (lub więcej;)) ząbków czosnku

– 2 szalotki

– łyżeczka masła czosnkowego (lub oliwy)

– 100 ml bulionu warzywnego

– 300 ml mleka

– 100 ml białego wina

– mały serek topiony śmietankowy

– garść drobnego makaronu (np. gwiazdki)

– przyprawy: sól czosnkowa, rozgnieciony różowy pieprz, pieprz cytrynowy, płatki chilli, liść laurowy, ziele angielskie, starta gałka muszkatołowa, zielona czubryca, suszony czosnek niedźwiedzi, trawa cytrynowa (u mnie zarówno sproszkowana jak i suszona w kawałkach /dostałam od Chrobotka:)/ – w ilości dość sporej)

Czosnek przecisnęłam przez praskę i dusiłam przez chwilę na roztopionym maśle by stracił nieco ostrości. Dodałam poszatkowaną szalotkę i wino i dusiłam razem by alkohol odparował. Następnie zalałam wszystko bulionem i mlekiem połączonym z serkiem topionym. Doprawiłam moim miksem przypraw, z wyraźnym naciskiem na trawę cytrynową. Dorzuciłam makaronowe gwiazdki i całość gotowałam przez parę minut, żeby makaron zmiękł:)


Majówka w Stróży i Święto Konstytucji

Pomimo niesprzyjającej aury, nasze majówkowe aktywności uważam za bardzo miłe i równie udane:)

Jednego dnia, wraz ze Znajomkami, wybraliśmy się w krótki, acz pouczający rejs po Wiśle, równie pouczającą wędrówkę po Wawelu i mrożące krew w żyłach zwiedzanie włości Smoka Wawelskiego;) Większość z nas ostatni raz nawiedziła była jamę poczwary w okresie wczesnego pacholęctwa, więc nadszedł najwyższy czas by odświeżyć wspomnienia.

Natomiast dzisiejsze Święto Konstytucji spędziliśmy w towarzystwie Rodzinki, w stróżańskich, górskich okolicach. Cieszyłam się na ten krótki wyjazd na wieś, pomimo że jestem zatwardziałą mieszczką i wielbię ‚miasto, masę, maszynę’ (chociaż nie we wszystkich aspektach;)) Jednak sama myśl o tej chwili ciszy (ale tylko chwili!;)) działała na mnie od paru dni kojąco. I było kojąco. Było, jak zwykle, ognicho, grill, kiełbaski, ziemniaczki pieczone w popiele, przypiekany chlebek z czosnkiem, cebulą i pomidorem. Była kaszanka, serek twarogowy ze świeżym szczypiorkiem i rzodkiewką, Matuś zrobili:) I smalczyk był i placki z owocami prosto z imprezy komunijnej u zacnych sąsiadów. I samo pyszne, proste jadło:) Był chłodny wiatr, ale i słońce, no i żar ognia dla ogrzania kości. Było pełno mleczy i innego kwitnącego kwiecia. Nie było za to długich cieni. Ale to nie pora.

A tu relacja w postaci fotosów Gregora i moich:)