wydarzenia

Najedzeni Fest jesień 2013

naj2

Ubiegły weekend zaskakująco upłynął mi pod znakiem wydarzeń kulturalno-kulinarnych. Zaskakująco dlatego, że mój charakter sprawiający złudne wrażenie otwartego i optymistycznego, podczas gdy w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie, po prostu mi na to zwykle nie pozwala;) Chociaż lubię „zgromadzenia ludowe”, a tłum jest moim naturalnym środowiskiem, w którym czuję się niczym ryba w wodzie, to jednak nie potrafię się zwykle odnaleźć towarzysko wśród ogromu nowych osób.

Inna sprawa, że nie planowałam nigdy wcześniej zajmować się blogowaniem na tyle poważnie, by partycypować w różnego rodzaju inicjatywach związanych ze środowiskiem blogerskim. Stało się jednak nieco inaczej i parę razy z przyczyn zawodowych dałam się namówić na uczestnictwo w kulinarnych festiwalach i warsztatach. Takie wydarzenia zawsze kończą się mym rozdarciem i refleksją, gdyż jako blogerka najlepiej się czuję siędząc w moim kąciku, koło okna i w niedalekiej odległości od kaloryfera, mając pod ręką pled w renifery. Do tego moje blachy, dechy, mój aparat i w zasadzie niczego więcej nie potrzebuję. Wychodzenie z tym „do ludzi” w tzw. realu napawa mnie pewnym dyskomfortem i obawami (z gruntu jestem człowiekiem małej wiary w sukces), ale z drugiej strony – miło czasem poczuć przynależność do społeczności, która pasjonuje się czymś powinowatym. Dlatego powoli wyłażę:)

Wziąwszy pod uwagę powyższe, miniony weekend był wprost szaleńczy!;) Nie dość, że zapisałam się na warsztaty Orange Blog Talks Taste, to idąc za ciosem, kolejnego dnia udałam się na Najedzeni Fest!

Obydwa wydarzenia były ciekawe, głównie przez wzgląd na to, że poznałam kilku krakowskich i nie-krakowskich blogerów:) Podczas Orange Blog Talks Taste wysłuchałam paru interesujących wykładów, z treścią których nie zawsze mogłam się zgodzić – ale oczywiście cenię odmienny punkt widzenia, zwłaszcza, że sama nie jestem ekspertem. Spożyłam wyborną zupę dyniową przygotowaną przez Organizatorów (a muszę zaznaczyć, że wybór potraw był dużo większy) i przypomniałam sobie, jak sama kiedyś stałam wraz z moją kapelką na tej scenie, ale w zupełnie innym charakterze:) Było to zdecydowanie ubogacające przeżycie pomagające usystematyzować i poszerzyć swoją wiedzę na temat blogosfery.

Najedzeni Fest dosłownie przygniótł mnie ilością kłębiących się fascynatów kuchni. Nie widziałam poprzedniej edycji, więc tym chętniej wybrałam się na jesienną, żeby wreszcie zobaczyć, co też wyprawia się podczas krakowskich festiwali kulinarnych. Dodatkowo była to niejako „podróż sentymentalna”, gdyż w nieczynnym już Hotelu Forum, gdzie odbywała się impreza, ostatni raz byłam blisko dwanaście lat temu, przy okazji własnej studniówki. Wiele się od tamtej pory nie zmieniło, no, o tyle, ile mogłam dostrzec pośród tych wszystkich stoisk z jedzeniem;) A jedzenie, sądząc po unoszących się aromatach, musiało być wyjątkowo smaczne. Zakupiłam co prawda jedynie laskę kabanosu, gdyż moja natura znów dała o sobie znać i nie pozwoliła mi przedzierać się przez tłumnie zgromadzonych. Cieszą mnie ogromnie tego typu inicjatywy, a wnioskując z ilości przybyłych, są pewnie i potrzebne w Krakowie. Podobały mi sery, pieczywo, wina i wędliny, wyroby restauracji i blogerów. I mimo że trochę nie potrafiłam się w tym wszystkim odnaleźć, muszę docenić ogromny wkład Organizatorów i wystawców w całe przedsięwzięcie. Zdecydowanie warto było to wszystko zobaczyć:)

naj1 naj7 naj5 naj6 naj4 naj9 naj11 naj8 naj10 naj3

Reklama

warsztaty na Węgiel Boom!

katowice

Dziś znów miałam okazję poznać kilkunastu Blogerów i fascynatów fotografii kulinarnej:)

Jakiś czas temu zostałam zaproszona przez organizatorów Węgiel Boom! do poprowadzenia krótkich warsztatów fotografii kulinarnej. Bardzo się ucieszyłam, bo uwielbiam Katowice i ogromnie miło mi było znów odwiedzić to miasto, które tak dobrze kojarzy się z latami młodości i niezapomnianymi koncertami w Spodku!

Warsztaty przerodziły się w ciekawą dyskusję, co w właśnie w takich spotkaniach lubię najbardziej – wiele można się od siebie nawzajem nauczyć. Trzeba przyznać, że trochę nam się spotkanie przedłużyło, ale mam nadzieję, że nikogo nie zamęczyłam:)

Bardzo dziękuję Wszystkim Przybyłym! Nie spodziewałam się takiej frekwencji, więc tym bardziej mi miło! I cieszę się, że miałam okazję Was poznać i powymieniać się doświadczeniami:)


lipec w Stróży

Str5

Pod koniec lipca zacni moi Rodziciele w stróżańskich włościach wyprawili urodziny. Dla mnie i mego Brata. A urodziny były o tyle znaczące, że moje trzydzieste, a Brata osiemnaste. Cóż zrobić, lata lecą. A tak dokładnie pamiętam, kiedy w gorącą, lipcową noc Roku Pańskiego 1995 odwoziliśmy Matczysko na porodówkę. Wtedy wszystko się zmieniło. Do tego stopnia, że teraz dzielę czas na „przed Antkiem” i „po Antku”. Zyskałam wtedy nie tylko Brata, ale i najlepszego Przyjaciela.

Był wrzesień 1996, kiedy Rodzice kupili pierwszą kamerę. Z roku na rok z coraz większą nostalgią oglądam nagrania z tamtych czasów, kiedy mój Brat był małym dzieckiem. I ja wtedy byłam przecież pacholęciem! Te wszystkie Boże Narodzenia w latach dziewięćdziesiątych, kiedy żyło się zupełnie inaczej, nasze dzikie zabawy, które po niewątpliwych walorach edukacyjnych, do których zawsze miałam słabość, kończyły się zwykle turlikaniem się po podłodze… Ja, w moich ulubionych sztruksowych spodniach, z gitarą wyjąca przeboje The Kelly Family ( ❤ ), wakacje nad Bałtykiem, spotaknia rodzinne, spacery po Krakowie, występy kapeli mojego Dziadka i Ojca oraz pierwsze kroki na scenie mojego i moich kuzynek ówczesnego bandu… To wszysto są już wspomnienia, ale jakie cenne!

A w Stróży zjedliśmy pyszne wypieki przywiezione przez czcigodnych Gości, tradycyjne grillowane kiełbaski i wyoborny żurek, a rodzinka odśpiewała dla nas gromkie „Sto lat”. Odkryte też zostały dwa talenty fotograficzne! Zdjęcia, które dziś prezentuję wykonały w większości moje Kuzynki – dziesięcioletnia Tosia i piętnastoletnia Julia:)

str9 str10

Str6 str7 str4 Str3 Str2 Str1

str8


jemynapolu

jemynapolu1

Na Małym Rynku w Krakowie kończy się dziś trwający od czwartku targ Jemynapolu. Pośród dźwięków muzyki można tu było pokosztować oraz nabyć przysmaki z różnych stron świata (Litwy, Bułgarii, Węgier, Italii, Meksyku…), wypić kwas chlebowy, cydr lub regionalne piwo i porozmawiać z wystawcami. Ja, jak zwykle, nie oparłam się wybornym litewskim wędlinom, pikantnej węgierskiej kiełbasie, włoskim serom i łotewskiemu kwasowi chlebowemu.

A nieopodal, na Rynku Głównym, kolejne atrakcje: kiermasz z okazji przystąpienia Chorwacji do Unii Europejskiej i kolejna dawka regionalnych wyrobów:)

jemynapolu2 jemynapolu3 jemynapolu4 jemynapolu5 jemynapolu6 jemynapolu7 jemynapolu9 jemynapolu8


Good Food Fest 2013

Zapraszam na nieco długą fotorelację z czerwcowej edycji Good Food Fest:)

Po więcej zdjęć zapraszam na facebookowe Krew i Mleko.

28 71 74 84 85

5 9 11 13 18 19 21 23 24 27 39 40 43 45 46 49 50 51 53 61 63 64 68 73 75 79 80 81


me warsztaty na Good Food Fest

warsztaty1

Wczoraj miałam okazję prowadzić spotkanie poświęcone stylizacji zdjęć kulinarnych odbywające się w ramach drugiej edycji Good Food Fest w warszawskiej Królikarni. Bardzo dziękuję wszystkim Przybyłym – miło Was było poznać i podyskutować:)

Dziś kilka zdjęć (by Gregor) z warsztatów, a niedługo obszerniejsza relacja z całego Good Food Fest – zapraszam:)

warsztaty2

warsztaty3

warsztaty4

warsztaty5


rybie łoko i tilt shift :)

rybie łoko2

Wczoraj uczestniczyłam w ciekawych wykładach i warsztatach dotyczących filmowania lustrzankami organizowanych przez firmę Samyang (to nie reklama 🙂 ). Miałam okazję przetestować parę efekciarskich obiektywów, na które już od jakiegoś czasu mam chrapkę;) (ach, ciągnie czasem człowieka do takich gadżetów…)  Więc dziś krakowski Mały Rynek w rybim oku i „zminiaturyzowany” dzięki tilt shiftowi. No i ja w wersji super deformed;)

rybie łoko3

rybie łoko1


Poznań 2013

Poznań4

Z okazji majówki wybrałam się wraz z moją kochaną i niezawodną ekipą pod postacią Męża i Brata zwiedzać Poznań. Plan ten już od dłuższego czasu krystalizował się w naszych głowach, a wolne majowe dni miały przypieczętować naszą decyzję.

Wyjazd przebiegał w sposób wyborny! Dni upływały nam na włóczeniu się po mieście, nawiedzaniu poznańskich świątyń i muzeów (jako żeśmy wszyscy muzykami, nie lada gratką było dla nas Muzeum Instrumentów Muzycznych, w którym przetrawiliśmy w zachwycie długie godziny:)), wieczorny czas przepędzaliśmy natomiast w barowych piwnicach, jak ja to lubię określać, „chlejąc browary i uprawiając hazard”;)

Mieliśmy też wielką przyjemność uczestniczyć w uroczystych obchodach rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja, odbywających się na Rynku poznańskim. I, co chyba najważniejsze, radowaliśmy się widokiem trykających się koziołków – po to w końcu tam pojechaliśmy:)

Poznań1

Poznań2

Poznań3


filmowa relacja z Good Food Fest 2012

Dziś zapraszam na film, który złożyliśmy razem z Gregorem (a właściwie w 90% Gregor), a który kręciliśmy (a właściwie w 90% Gregor;)) podczas tegorocznej, pierwszej edycji Good Food Fest na warszawskim Żoliborzu. To pierwsza część obrazująca pierwszy dzień festiwalu. Mamy jeszcze sporo materiału zarejestrowanego następnego dnia, ale na razie czeka na swoją kolej i więcej naszego wolnego czasu;)

PS Ten wpis sponsorowało słówko ‚pierwszy’ i wszelkie jego postaci;)

PPS Pod koniec filmu można dojrzeć mnie prowadzącą mini warsztaty fotograficzne:)


Good Food Fest 2012

W zeszły weekend na warszawskim Żoliborzu odbyła się premierowa edycja Good Food Fest. Jet to swego rodzaju połączenie targów żywnościowych i warsztatów kulinarnych. W ciekawie usytuowanym Forcie Sokolnickiego kupcy mieli okazję zaprezentować swoje regionalne, ekologiczne wyroby począwszy od serów, ryb, wędlin i wypieków, a na trunkach skończywszy. Fascynaci gotowania natomiast próbowali swych sił pod okiem zawodowców znanych z telewizji, wykonując specjały kuchni świata.

Mnie w udziale przypadło prowadzenie mikro warsztatów fotografii kulinarnej – było mi niezwykle miło, kiedy zgłosił się do mnie Organizator całego przedsięwzięcia z prośbą o opowiedzenie o tym jak fotografuję i obrabiam zdjęcia, pomimo że nie jestem ani trochę profesjonalnym fotografem. Warsztaty stały się świetną okazją do poznania Blogerów kulinarnych i wymienia się z nimi doświadczeniami i problemami, jakie napotykamy podczas naszej ‚pracy’. Sama wiele się nauczyłam:)

Na Good Food Fest udał się ze mną również G., gdyż razem otrzymaliśmy poważne zadanie zarejestrowania całego wydarzenia i przygotowania paru krótkich ‚filmów promocyjnych’. Zanim filmy będą złożone, zapewne nieco wody w Wiśle upłynie, ale mam nadzieję, że nam się uda pokazać ‚festiwal’ od jak najlepszej strony;)

Uwielbiam Warszawę, więc korzystam z każdej nadarzającej się okazji, by spędzić tam chociaż odrobinę czasu. Tym bardziej więc ucieszyłam się z tego wyjazdu. Wieczorem, po skończonej pracy ruszyliśmy z G. w miasto by poszlajać się po warszawskich przybytkach piwnych. A widok podświetlonego na fioletowo niknącego w gęstej mgle Pałacu Kultury zdecydowanie ubarwił i osłodził tę wyjątkowo zimną noc!


krewetki w sosie curry

Dziś jedna z moich ulubionych dat wydarzeń historycznych – rocznica upadku Muru Berlińskiego. Nie świętuję jakoś specjalnie, ale zawsze przy tej okazji chętnie oglądam stare zdjęcia z 1989 kiedy to lud wreszcie postawił się reżimowi. Ojciec, który był wtedy parę dni wcześniej w Berlinie mówi, że mimo iż wszystko ‚wyglądało ładnie’, czuć już było na obrzeżach miasta buzującą rewolucję. Czasem żałuję, że sama nie widziałam tego na żywo.Może obejrzę znowu ‚Królika po berlińsku’?

A żeby nie było tak zupełnie poważnie, przygotowałam dziś superaromatyczne i superkolorowe krewetki. Nie przeczę, że najlepsze są w najprostszym wydaniu, przysmażone z czosnkiem, solą, pieprzem, sokiem z cytryny i natką pietruszki, ale czasem nachodzi ochota na jakąś inną wersję. U mnie ta ‚inna wersja’ ogranicza się zwykle do sporządzenia sosu na bazie mleka kokosowego, pasty curry i uduszonej szalotki. Jak dla mnie równie dobre, co klasyka.

krewetki w sosie curry
(dla jednej osoby)

10-15 krewetek (u mnie Black Tiger)
1 szalotka
2 (lub więcej;)) ząbki czosnku
150 ml mleka kokosowego
1 łyżeczka pasty curry (lub przyprawy curry w proszku)
sok z połowy cytryny
1 łyżeczka oleju rzepakowego
sól, czerwony pieprz, suszona natka pietruszki

Świeże lub rozmrożone krewetki pozbawione pancerzy i ‚wnątrza’;) zamarynowałam przez pół godziny w soku z cytryny a następnie podsmażyłam na niewielkiej ilości tłuszczu. Dodałam poszatkowaną szalotkę, zmiażdżone ząbki czosnku i pastę curry. Chwilę poddusiłam, dodałam mleko kokosowe i przyprawy i gotowałam aż sos odparował i zgęstniał (ale nie za długo, by krewetki nie straciły konsystencji).


Zgierz 2012

Na przełomie lata i jesieni mieliśmy z moim zespołem okazję pojeździć nieco po Polsce. Bywało, że w niektórych miastach bawiliśmy jedynie na czas występu i nawet nie mieliśmy możliwości czegokolwiek zwiedzić, ale zdarzało się i zgoła przeciwnie. Tak jak ostatnio w Zgierzu. Udało się pohasać nieco po mieście i napełnić brzuchy zupą gulaszową. Mimo deszczu i mojego przeziębienia dekady było bardzo przyjemnie:)


Płock 2012

Miniony weekend spędziłam w Płocku, razem z moją kapelą Code Under, gdzie występowaliśmy w ramach festiwalu Rockowe Ogródki. To był mój pierwszy raz w Płocku i to, co ciśnie mi się na usta, jako komentarz, to określenie tego miasta mianem kontrastowego. Prześliczny rynek i kamienice nie są zadbane i nawet nie ma żadnych widocznych znaków świadczących o nadchodzących remontach. Jednak ten stan rzeczy i tak nie odbiera temu miejscu uroku. Miałam wrażenie, że Płock jest jakby zawieszony w czasoprzestrzeni pomiędzy rzeczywistością, a nierzeczywistością i im dłużej tam byłam, tym bardziej wkręcałam się w ten specyficzny klimat.

Sam koncert natomiast był wyjątkowo przyjemny, zwłaszcza dzięki płockiej Publice:)

A na koniec ja, „szalejąca” na scenie z moją kapelką:)


Jarmark Świętojański 2012

Wczoraj zakończył się krakowski Jarmark Świętojański. Z powodu wyjazdu, próby, zakończenia roku, imprezy urodzinowej, ale głównie przez upał, którego nie znoszę, nie spędziliśmy nad Wisłą tyle czasu, ile bym chciała, żeby nacieszyć się tymi wspaniałymi kramami i atrakcjami zgotowanymi przez organizatorów.

Obejrzeliśmy stragany przybliżające dawne rzemiosła. Widzieliśmy pracę drukarza, wyplatanie sznurów, wyrabianie glinianych naczyń, szycie ubrań i dziecięcych zabawek oraz kucie biżuterii.

Podziwialiśmy spektakularne konne potyczki rycerzy. Ich zadaniem było zgładzenie Saracena i zdobycie pierścieni księżniczki. W lśniących hełmach prezentowali się doprawdy wybornie, natomiast od samego patrzenia na ich ubiór robiło mi się jeszcze bardziej gorąco;)

Zakupiłam nieco ziół i przypraw, m.in. cząber i ziele nawłoci.

Posililiśmy się chlebem z mniszym smalcem a gardła zwilżyliśmy porzeczkowym nektarem benedyktyńskim.

Cóż, jestem wielbicielką Jarmarku Świętojańskiego i co roku niecierpliwie czekam na to, by znów założyć giezło i wianek (chociaż jako mężatce chyba mi nie wypada;)), zakosztować atmosfery dawnych czasów i pozachwycać się pięknie pokazaną spuścizną dawnych Słowian.


dni węgrzyna i ck wino

W ubiegły weekend na krakowskim Małym Rynku po raz czwarty odbywały się Dni Węgrzyna i CK Wino. Niezmiennie cieszą mnie takie imprezy i, jak dla mnie, mogłyby trwać cały rok.

Na jarmarcznych straganach można było nacieszyć oczy towarami lub też nabyć wina, sery, kiełbasy i inne przysmaki rodem z terenów Cesarstwa Austro-Węgierskiego. Była i ceramika, i biżuteria, i wyroby z drewna, a także miody, słodycze i naturalne kosmetyki. Spacer pomiędzy stoiskami umilała kupującym i zwiedzającym muzyka, od folkowej po rockową.

W piątkowy wieczór, kiedy przyszłam na jarmark z mym Bratem Antonim, nie mieliśmy niestety czasu na dokładne zapoznanie się z ofertą wszystkich budek. Był szybki rekonesans i szybkie nacieszenie się atmosferą kolorowych kramów i wieczornego Krakowa.

W sobotę drugie podejście. Tym razem małżeńsko. Przybyliśmy na Mały Rynek po obiedzie (doprawdy, nie wiem co nas z tym obiadem opętało!) i rodzinnym deserze, nie pokosztowaliśmy więc kozich serów i węgierskich kiszonek. Nie zjedliśmy również langosza ani nie napiliśmy się wina. Natomiast na wynos wzięliśmy kiełbasę, kabanosy i zapas tokajia, który z lubością wykorzystuję do szprycera.


majówka – Stróża 2012

Tradycyjnie jeden majówkowy dzień spędziliśmy w Stróży. Nawet nie będę pisać, co się działo, bo działo się to, co zwykle dzieje się w Stróży, gdy tam jedziemy;) Powtórka z rozrywki, ale ja właśnie lubię tę powtarzalność i lubię wracać w znajome miejsca i czuć się, jakby czas się zatrzymał.


świąteczna retrospekcja

Krakowskie kramy na Rynku, to miejsce (lub też wydarzenie), którego mogłabym nie opuszczać przez całe Święta. A gdy targi dobiegają końca, smutek napawa moje sjerce i z utęsknieniem czekam na kolejną okazję:) Uwielbiam te warkocze serowe i grillowane oscypki, grzane wino i wszelkie ludowe rękodzieło. Drewniane akcesoria kuchenne i biżuterię i tę atmosferę Święta i wyjątkowości. Lubię też ten rój ludzi przewalający się gwarnie pomiędzy budkami, nawet turyści wpychający się do kolejki specjalnie mi nie przeszkadzają;)

Do naszych tradycji wielkanocnych należy także Emaus i Rękawka, a przede wszystkim obowiązkowy ‚obchód po Grobach Pańskich’ – im więcej, tym lepiej. Tego roku pogoda nieco pokrzyżowała nam plany i nie padł kolejny rekord, ale ustawowe minimum udało nam się wyrobić;)


wszystkiego wielkanocnego/żur

No to Wszystkim wszystkiego wielkanocnego:)

Melduję, że knysze z nadzieniem pieczarkowym upieczono, wafle przekładane masą kajmakową przygnieciono encyklopedią, jajko wydrapano, wywleczono koszyczek i przygotowano do niego wszelkie koszyczkowe wiktuały:)

A główny bohater – żur, czeka przykryty szmatką na swoją kolej. Pewnie się nie pomylę twierdząc, że każdy ma swój przepis na tę zupę, a słyszałam nawet, że w niektórych regionach wcale się ona nie pojawia na wielkanocnym stole (np. na rzecz rosołu;)). Dlatego nie mam zamiaru nikogo namawiać na moją wersję, która zresztą jest dość standardowa. W dodatku za każdym razem zmieniam nieco proporcje mojego zakwasu żurkowego. Nie bójmy się tego powiedzieć – robię go ‚na oko’. Modyfikacje dotyczą głównie ilości czosnku – z roku na rok jego ilość się oczywiście zwiększa skokowo;)

zakwas żurowy

5 łyżek mąki żytniej z pełnego przemiału
5 (lub więcej;)) ząbków czosnku
kawałek podsuszonej skórki chleba żytniego
500 ml przegotowanej, ciepłej wody

Żurek ponoć najlepiej jest przygotowywać w glinianym naczyniu, jednak ja z powodu jego braku posiłkuje się słoikiem.

Do słoika wsypałam mąkę, dodałam drobno pokrojony czosnek, skórkę z chleba i zalałam wodą. Przykryłam bawełnianą ściereczką i mieszałam raz dziennie przez 3 dni. (Pomieszam jeszcze jutro:)). Zakwas powinien być gotowy do użycia po 4 dniach.

Gotowy zakwas dodaję zwykle do bulionu, dodaję jeszcze więcej czosnku i podaję tradycyjnie – z kiełbasą i jajkiem.


krakowski jarmark świąteczny

Niesamowicie uwielbiam nasze kramy! Przemierzam je przynajmniej stokrotnie przez ten miesiąc ich egzystencji na płycie Rynku Głównego. Najchętniej w towarzystwie Rodziny i Przyjaciół, ma się rozumieć:) Nie omieszkam wypić kubeczka Grzańca Galicyjskiego w zimowy wieczór i przegryźć go oscypkiem lub smażoną ziemniaczaną serpentyną. Wielbiciele bardziej kalorycznych przysmaków mogą swobodnie przebierać w golonkach, kiełbasach, szaszłykach, langoszach czy bigosach. Pełno tu również ozdób świątecznych, wyrobów regionalnych, rękodzieła oraz ciepłych czap i rękawic.

 Ten zielono-czerwono-złoty jarmark, to dla mnie prawdziwy symbol Świąt. Nie mogę, a nawet nie chcę, oprzeć się jego urokowi. Zwłaszcza, kiedy zapadnie zmrok (na to teraz nie trzeba długo czekać;)), a Rynek spowity jest mgłą. Gdyby jeszcze sypały się z nieba grube płatki śniegu, to piękniej nie mogłoby już być!

 Dodatkowo co roku na świątecznej scenie lub też pod pomnikiem Mickiewicza występuje z kolędowym repertuarem ludowa kapela Krakusy, w której trębaczem jest mój zacny Rodziciel. Kapela ma też często zaszczyt stać na czele korowodu szopkowego i prowadzić jego przemarsz wokół Rynku:)

 I właśnie dlatego nasz jarmark jest dla mnie tak wyjątkowy:)


duszona kapusta pekińska z soczewicą

Ostatnio nabyłam drogą kupna tak gigantyczną głowę kapusty pekińskiej, że po wykorzystywaniu jej do szeregu surówek jak tydzień długi, już sama nie wiedziałam co z nią robić! Z pomocą przyszła soczewica konserwowa. Wytworzyłam coś na kształt potrawki, czy też  bigosu (tu moja Mama podniosłaby krzyk i wybiłaby mi z głowy szarganie tej zastrzeżonej nazwy;) – Mamuś, pozdrawiam!;)). Rzecz okazała się na tyle smaczna, że bez krzywienia się jadłam ją przez dwa dni z rzędu. Raz solo, raz z kaszą jęczmienną.

duszona kapusta pekińska z soczewicą

połowa kapusty pekińskiej

ok. 250 g soczewicy (u mnie konserwowa)

1 pomidor

1 cebula

3 (lub więcej;)) ząbki czosnku

10 szt. oliwek

1 łyżka koncentratu pomidorowego

1 łyżeczka oleju rzepakowego

sól & pieprz, suszona natka pietruszki, majeranek

Cebulę pokroiłam w piórka i poddusiłam na niewielkiej ilości oleju. Dodałam przeciśnięty przez praskę czosnek i poszatkowaną kapustę pekińską. Następnie dodałam pokrojone w plasterki oliwki i pomidora oraz koncentrat pomidorowy i soczewicę. Potrawkę przyprawiłam i dusiłam ok. 20 minut aż wszystkie smaki dobrze się połączyły.

P.S. Nasza kapela – Code Under nareszcie uzupełniła skład i zaczęła występować:) Jeśli ktoś z moich Czytelników gustuje w rockowych rytmach, to serdecznie zapraszam na nasz facebook’owy profil. Tam znajduje się nieco naszej muzyki i zdjęć:)


kotlety jęczmienne w sosie cebulowym

Od razu zacznę od zaległego WSZYSTKIEGO DNIOOJCOWEGO dla Wszystkich Ojców:)

Najbardziej słowiański czas w roku – Noc Świętojańska, Wianki, Kupała, moje urodziny i oczywiście zajęcia na uczelni;) Co roku ta sama śpiewka, od niepamiętnych czasów. No, co prawda przypadał nieraz na ten dzień koniec roku szkolnego, ale znacznie częściej przychodziło mi weń zdawać w pocie czoła (w końcu to już lato) jakoweś egzaminy;) We własne urodziny! Jak można?!;)

Za to mam na osłodę wspaniały Jarmark Świętojański pod Wawelem. Wszelkiej maści słowiańscy rzemieślnicy się tam zjechali. Można znaleźć się w centrum potyczek dzielnych wojów, pobrać naukę ukłonów dworskich, samemu uprząść powróz lub uwarzyć nieco soli. A to tylko nieliczne z atrakcji! Nie zabraknie również wyszynku ni benedyktyńskiej strawy: jest gryka i jagły, z grzybami, śliwką, boczkiem, a i gęsina się wyborna znajdzie. A wszystko pachnące, swieżuchne i parujące:)

Uwielbiam kaszę, a po wizycie na Jarmarku Świętojańskim tym bardziej zapragnęłam jeszcze bardziej ją uwielbić, a swe uwielbienie przełożyć na częstsze przygotowywanie owej w domostwie. Dlatego dziś jarskie kotlety z kaszy jęczmiennej – mojej zdecydowanej faworytki wśród kasz:)

Składniki:

Kotlety:

– woreczek kaszy jęczmiennej (100 g)

– ok. 60 g utartego parmezanu

– 4 (lub więcej;)) ząbki czosnku

– 1 łyżeczka masła

– posiekane zioła (u mnie szczypiorek, natka pietruszki i lubczyk)

– nieco kaszki kukurydzianej do obtoczenia kotletów

– przyprawy: sól, czarny pieprz, suszony czosnek niedźwiedzi, majeranek

– łyżka oleju rzepakowego do smażenia

Sos:

– 3 żółte cebule

– 1 łyżka oliwy

– 1 łyżeczka octu balsamicznego

– 1 śmietankowy serek topiony (trójkącik)

– nieco wody lub mąki (w razie potrzeby zagęszczenia lub rozrzedzenia sosu)

– przyprawy: sól, czarny pieprz

Kaszę jęczmienną ugotowałam do miękkości (z dodatkiem kostki bulionowej z oliwą i ziołami). Dodałam do niej masło, parmezan, zioła, czosnek i przyprawy. Wymieszałam, a z powstałej masy uformowałam małe kotleciki, które następnie opanierowałam w kaszce kukurydzianej. Kotleciki smażyłam na teflonowej patelnie w niewielkiej ilości oleju, na rumiano z obu stron.

Cebule obrałam i drobno pokroiłam. Dusiłam na niewielkiej ilości oleju. Przyprawiłam i dodałam ocet balsamiczny. Gdy cebula była miękka zblendowałam ją nadając jej konsystencję sosu. Dla zagęszczenia i gładkości, rozpuściłam w sosie serek topiony. Sos, w zależności od preferencji można rozrzedzić wodą lub bulionem, lub też zagęścić odrobiną mąki.

Do tego były pieczone z rozmarynem i majerankiem ziemniaczki oraz pomidory w śmietanie:)

 A to nasze wspaniałe i aromatyczne kleparskie pomidory:)


Majówka w Stróży i Święto Konstytucji

Pomimo niesprzyjającej aury, nasze majówkowe aktywności uważam za bardzo miłe i równie udane:)

Jednego dnia, wraz ze Znajomkami, wybraliśmy się w krótki, acz pouczający rejs po Wiśle, równie pouczającą wędrówkę po Wawelu i mrożące krew w żyłach zwiedzanie włości Smoka Wawelskiego;) Większość z nas ostatni raz nawiedziła była jamę poczwary w okresie wczesnego pacholęctwa, więc nadszedł najwyższy czas by odświeżyć wspomnienia.

Natomiast dzisiejsze Święto Konstytucji spędziliśmy w towarzystwie Rodzinki, w stróżańskich, górskich okolicach. Cieszyłam się na ten krótki wyjazd na wieś, pomimo że jestem zatwardziałą mieszczką i wielbię ‚miasto, masę, maszynę’ (chociaż nie we wszystkich aspektach;)) Jednak sama myśl o tej chwili ciszy (ale tylko chwili!;)) działała na mnie od paru dni kojąco. I było kojąco. Było, jak zwykle, ognicho, grill, kiełbaski, ziemniaczki pieczone w popiele, przypiekany chlebek z czosnkiem, cebulą i pomidorem. Była kaszanka, serek twarogowy ze świeżym szczypiorkiem i rzodkiewką, Matuś zrobili:) I smalczyk był i placki z owocami prosto z imprezy komunijnej u zacnych sąsiadów. I samo pyszne, proste jadło:) Był chłodny wiatr, ale i słońce, no i żar ognia dla ogrzania kości. Było pełno mleczy i innego kwitnącego kwiecia. Nie było za to długich cieni. Ale to nie pora.

A tu relacja w postaci fotosów Gregora i moich:)


Święta!!!

Wszystkim Wszystkiego Wielkanocnego:)

I nasze wielkanocne ucztowanie:)


świętoPatrykowa herbatka z prądem

Dzień św. Patryka, to i ‚napój bogów’ trzeba spożyć, ale to wieczorem:) Teraz na rozgrzewkę będzie lekko alkoholowa herbatka z jeżynami w brandy, których słoiczek dostałam swego czasu w prezencie od Brata i Bratowej Gregora.

A kubeczek, to mój ukochany ‚Lingener Teepott’, który przywiozłam sobie właśnie z niemieckiego miasteczka Lingen, nieopodal Kolonii już 11 lat temu… Jak ten czas leci…

Składniki:

– łyżka czarnej herbaty

– łyżka suszonych owoców

– łyżeczka soku z cytryny (lub grubaśny plaster cytryny)

– łyżeczka ‚czegoś mocniejszego’ (u mnie jeżyny w brandy)

– przyprawy: cukier (trzcinowy) lub miód, po odrobinie czarnego pieprzu i cynamonu (przyprawy do pierników)

P.S. I jeszcze WSZYSTKIEGO IMIENINOWEGO dla mojego Łoćca:)

P.P.S. Dzień św. Patryka, a nasz Paddy (Patrick) Kelly taką niespodziewankę zrychtował:) Jupi:)