krem dyniowy na orientalną nutę
Po upalnym dniu w Krakowie znów leje. Słysząc szumiący za oknem deszcz i dobiegający z zewnątrz chłód, mimo późnej pory dość poważnie rozważam odgrzanie sobie resztki mojej gęstej, intensywnie pomarańczowej zupy dyniowej.
Jej smak bez wahania określę jako wciągający. Może to brzmieć z mojej strony zarozumiale, kiedy tak raz po raz i bez mrugnięcia okiem wychwalam swoje potrawy, ale ja po prostu nie jestem wybredna;) Odpowiedni miks przypraw i w zasadzie wszystko (tak, tak, oprócz paru około-cynaderkowych produktów;)) jest dla mnie zjadliwe. A zwłaszcza, gdy te przyprawy są korzenne! W kremie dyniowym właśnie takie się znalazły, dlatego też ośmieliłam się ochrzcić go orientalnym przydomkiem;)
Rodzinka dziś powróciła z hiszpańskich wojaży i wśród różnych róznistych pamiątek (np. cudnego elfika od Brata:)) znalazło się również mnóstwo przypraw i produktów spożywczych – będę miała używanie:):)
Składniki:
– 300 g miąższu dyni
– 2 cebule
– 2 szalotki
– 4 (lub więcej;)) ząbki czosnku
– ok. 100 ml świeżego soku z kokosa (nie musi być, ale bardzo dobrze robi zupie:) Zamiast niego można użyć mleczka kokosowego z puszki)
– ok. 100 g miąższu kokosa lub wiórków kokosowych
– pół strączka żółtej papryczki chilli
– 400 ml bulionu warzywnego
– olej (u mnie aromatyzowany pomarańczą i cynamonem)
– przyprawy: sól, kolorowy pieprz, pieprz ziołowy, curry, cynamon, gałka muszkatołowa, imbir, sól czosnkowa, czerwona papryka, suszona pietruszka
W sporym garnku rozgrzałam olej i dodałam do niego przyprawy. Następnie dorzuciłam pokrojone w drobną kostkę cebule, szalotki, czosnek i ostrą paprykę. Zalałam sokiem z kokosa i chwilę dusiłam.
Do aromatycznej bazy dodałam pokrojoną w kostkę dynię i kokos. Całość zalałam bulionem warzywnym i gotowałam, aż dynia zmiękła.
Zupę zblendowałam na gładki krem i podałam posypaną grzankami i wiórkami kokosowymi.
P.S. Wczoraj odwiedziliśmy bardzo przyjazny krakowski lokal Czarcia Jama przy Mogilskiej. Zapewne z racji usytuowania restauracji przy dość ruchliwej, jeśli idzie o samochody i tramwaje, jednak niezbyt obfitej w sklepy i co za tym idzie rzadko uczęszczanej przez spacerowiczów ulicy, byliśmy jedynymi gośćmi (nie licząc wpadających co jakiś czas osób zamawiających obiad na wynos), ale nie miało to znaczącego wpływu na miłą atmosferę w jakiej przyszło nam spożywać nasz weekendowy obiad;) Ja zamówiłam rybę w cieście, a Gregor rumsztyk z jajkiem. Obie potrawy były godne polecenia, a porcje – jak przysłowiowemu chłopu do kosy! Zupie gulaszowej, która była w zestawie i ten rzeczony chłop by chyba nie dał rady;)
Lokal ustrojony jest na sposób góralsko-ludowy, znany i może nawet (w naszych małopolskich szerokościach geograficznych) oklepany, niemniej jakże miły mojemu sjercu i byłabym rada znaleźć się tam jeszcze raz, najlepiej jesienią, zająć miejsce przy kominku i napić się grzanego piwa:)
wyglada smakowicie 🙂
08/08/2011 o 11:13 am
Dziękuję za miłe słowo:)
08/08/2011 o 11:35 am